Ewa Dałkowska: Bliscy modlili się o łaskę wiary dla mnie
Wychowana w katolickim domu na długo straciła wiarę. Niedawno w jej teatralnej garderobie pojawił się krzyż.
Jej ojciec był prawnikiem, patriotą i antykomunistą. Chociaż w rodzinnym domu się nie przelewało, rodzice nie zrezygnowali z kosztownej pasji: pokazywania dzieciom całego kraju. W te sposób uczyli ich Ojczyzny, zawsze w nieustannym kontakcie z Kościołem. - Mama była bardzo wierząca. Ojciec też - opowiada Ewa Dałkowska (69 l.).
Niestety, kiedy miała osiemnaście lat, straciła wiarę. - Którejś niedzieli coś się stało. Diabeł taką wizję mi podsunął, że msza to tylko przedstawienie. Pusta ceremonia. I trzasnęło. Nagle, niespodziewanie - wspomina aktorka. Przez dorosłe życie szła już bez Boga.
Na zdawanie do szkoły teatralnej namówił ją pierwszy mąż, Andrzej, student architektury z Warszawy. Młodzieńcze małżeństwo przetrwało tylko pięć lat. - Okazało się, że to była pomyłka. Byliśmy zbyt młodzi i lekko do instytucji małżeństwa podeszliśmy. A może za mało go kochałam? - zastanawia się dzisiaj.
Drugiego i obecnego męża, Tomasza Miernowskiego, poznała na planie serialu "Noce i dnie", kiedy była jeszcze żoną Andrzeja. Ona grała jedną z ról, on pracował przy produkcji. Kiedyś podczas zdjęć zaczął ją zagadywać. Zapytał, czy wytrzyma z nim dwa lata. Odpowiedziała, że tak. I zostali parą. Rozwiodła się z Andrzejem, ale nie chciała po raz drugi wychodzić za mąż. Do cywilnego ślubu przekonał ją ojciec. Dzisiaj są z Tomaszem razem już prawie czterdzieści lat.
Drugi mąż w decydujący sposób wpłynął na powrót pani Ewy do wiary. Aktorka przez wiele lat wadziła się z Panem Bogiem, równocześnie podziwiała głęboką religijność swojego męża. - Nieraz mówiłam do Tomasza, że zazdroszczę mu takiej pewności w wierze - przyznaje.
Jej nawrócenie następowało bardzo powoli. Długo nie mogła w sobie odnaleźć tej łatwości, naturalności i prostoty, którą znajdowała u męża. - Znajomy ksiądz powiedział mi kiedyś, że może to taki mój krzyż, że chcę, ale nie mogę uwierzyć. Czynię ze swojej strony wysiłki, ale jakoś wiara nie może się we mnie wpuścić. Zostałam wychowana w wierze katolickiej. Jestem ochrzczona, bierzmowana. Modlę się też. Często po jakiejś porażce idę do kościoła. I znajduję tam ukojenie - opowiadała Dałkowska.
Przez wiele lat rodzina, mąż, bliscy i zaprzyjaźnieni duchowni modlili się o łaskę wiary dla aktorki. Przybliżyła się do Boga, kiedy zmarł jej ukochany tata, życiowy autorytet. Do dziś czuje jego obecność i prosi go w trudnych momentach o pomoc. - Rozmawiam z nim. Kiedy jest już naprawdę źle, kiedy stoję za kulisami i ze strachu chcę spierdzielać na drugi koniec miasta, to mówię: "Tatuś, nie rób świni, pozwól mi to zagrać" - wyznaje.
Jakiś czas temu złożyła deklarację, że nastanie dzień, kiedy w jej teatralnej garderobie zawiśnie krzyż. Będzie to oznaczało, że uwierzyła. Niedawno właśnie tak się stało. Ewa postawiła w niej krucyfiks, który znalazła i uratowała spośród śmieci po remoncie budynku. Uznała, że to znak. To był dla niej przełomowy moment. Wtedy też zdecydowała, że chce wziąć ślub kościelny ze swoim ukochanym mężem. Aktorka złożyła pozew do Sądu Metropolitalnego o uznanie małżeństwa kościelnego sprzed wielu lat za nieważne. Z niecierpliwością czeka teraz na decyzję sądu. - Jak tylko ją uzyskam, będzie wesele i nowy ślub kościelny - cieszy się Ewa Dałkowska.