Reklama
Reklama

Ewa Demarczyk: Czarny Anioł powrócił!

Jej życie to scenariusz na mroczny film. Niezwykłe zwroty akcji, liczne dramaty i sekrety. Jeden z nich wyszedł na jaw...

Jak to możliwe, że odkąd w 2000 r. wycofała się z życia publicznego, ślad po niej zaginął? Jak żyje? Gdzie mieszka? Co robi Ewa Demarczyk (76 l.)? 

Zafascynowani fenomenem diwy fani niestrudzenie zadają sobie te same pytania. Ta zagadka przez wiele lat nie miała rozwiązania. Do teraz... 

To był niezapomniany dzień – 24 czerwca 1962 r. Na scenę krakowskiej Piwnicy Pod Baranami wbiegł Piotr Skrzynecki (†67 l.) niemalże krzycząc:

„Proszę państwa. Miałem powiedzieć 'dobry wieczór', ale nie mogę. Nie mogę, bo już czekam na to, co się zaraz wydarzy. Przed Państwem wspaniała młoda śpiewaczka, która was zachwyci – Ewa Demarczyk”. 

Reklama

Po chwili pojawiła się czarnowłosa dziewczyna, w czarnej, uszytej przez mamę, skromnej sukience. Wzruszająco nieporadna, nie wiedziała, co zrobić z rękoma, ale gdy z jej ust wypłynęły pierwsze dźwięki wszystko inne przestało istnieć. 

Mocny, pełen ekspresji głos sprawił, że publiczność zamarła, słysząc „Czarne Anioły”. Niektórzy ukradkiem ocierali łzy, inni szeptali, że to cud. Nikt na widowni nie miał wątpliwości, że jest świadkiem czegoś niezwykłego.

Niebawem jej sława dotarła za granicę. Dyrektor paryskiej „Olimpii”, Bruno Coquatrix, klęczał przed nią, prosząc, by u niego śpiewała. Ale Ewa była nieugięta. Odrzuciła dwuletni kontrakt – przepustkę do światowej kariery. 

Wystarczało jej to, że śpiewa tu, nad Wisłą. Sceniczne sukcesy artystki nie szły w parze z udanym życiem osobistym. Pierwsze jej małżeństwo zawarte na początku lat 70. ze skrzypkiem z zespołu „Mazowsze” skończyło się po... kilku miesiącach.

Rozstanie, a potem śmierć matki, której bezgranicznie ufała, rozpoczęły trudny okres w jej życiu, pełen niezrozumiałych działań. W 1976 r. diwa definitywnie odeszła z Piwnicy, zrywając przy okazji znajomości. 

W środowisku pojawiły się plotki o jej problemach z alkoholem i własną psychiką. Odtrutką miał być nowo poznany Piotr, złotnik. 

"Ewa oszalała na jego punkcie, choć było w nim coś takiego, co budziło w nas niepokój – wspominają jej koledzy po fachu. Próbowali ją przed nim dyskretnie ostrzec, ale ona nie słuchała. Odsunęła się od nielicznego już grona przyjaciół i jakby na przekór, w 1979 r. wyszła za niego za mąż. 

Kiedy okazał się przestępcą, dokonującym kradzieży, tak dalece wierzyła w jego uczciwość, że aresztowanie go uznała za spisek. 

Odwiedzała ukochanego w więzieniu przy Montelupich, do czasu aż zobaczyła swoją broszkę u właścicielki kawiarni na krakowskim Rynku... kupioną, jak zapewniała kobieta, od męża Ewy. 

Bolesna prawda o ukochanym mocno odbiła się na psychice artystki. Po zaocznym rozwodzie trafiła na pewien czas do szpitala. Bardzo się zmieniła. 

Skłócona ze środowiskiem artystycznym jeszcze raz zaufała miłości, wiążąc się z 15 lat młodszym od niej Pawłem Ryniewiczem, członkiem ekipy technicznej w jej zespole. 

"Wtedy zaczęła stronić od dawnych przyjaciół, zerwała resztę kontaktów, przykro było na to patrzeć" – zdradza "Dobremu Czasowi" Kazimierz Wiśniak, współtwórca Piwnicy Pod Baranami.

Tajemnicę poliszynela stanowił fakt, że gwiazda coraz gorzej radziła sobie ze sobą. Próbowała prowadzić teatr najpierw w Krakowie, a później w Bochni, niestety obie placówki trzeba było w końcu zamknąć, bo niewiele się w nich działo.

Ostatni koncert Ewy odbył się 18 lat temu w Teatrze Wielkim w Poznaniu. Mimo że zachwycona występem publiczność oklaskiwała ją na stojąco, niedługo później wokalistka rozwiązała zespół i odcięła się od świata. Od tej chwili skutecznie zacierała za sobą ślady...

Wiadomo, że diwa ma duże mieszkanie w Krakowie, ale tam dawno nikt jej nie widział. Ma też dom na obrzeżach Wieliczki. Fani przez płot wrzucają jej kwiaty – najwięcej w dniu jej urodzin, 16 stycznia.

Przez lata posiadłość wyglądała na opuszczoną. Miała brudne, częściowo pozabijane dyktą okna. Nikt nie pojawiał się w ogródku, nie wychylał nawet zza drzwi... 

Niedawno jednak coś się zmieniło. Sąsiedzi przekonują, że Ewa wróciła.

"Przy ulicy Ochota mało jej nie przejechałem. Weszła mi pod koła. Zahamowałem w ostatniej chwili. A ona? Uśmiechnęła się przepraszająco. To była ona, Czarny Anioł" – zdradza tygodnikowi jeden z nich.

Może pewnego dnia diwa zdecyduje się odnowić kontakt z przyjaciółmi, a potem stanie na scenie?

Fani byliby tym zachwyceni.

Dobry Czas
Dowiedz się więcej na temat: Ewa Demarczyk
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy