Reklama
Reklama

Ewa Drzyzga w żałobie. Trudno jej pogodzić się z tą śmiercią

Ewa Drzyzga (49 l.) jest mistrzynią od rozmów trudnych i szczerych. Ta umiejętność przydaje jej się nie tylko w pracy, ale i w codziennym życiu. Jak radzi sobie z odejściem bliskiej osoby?

Niedawno odszedł pani tata. Co jest dla pani pocieszeniem w tym trudnym czasie żałoby?

Ewa Drzyzga: - Z żałobą jest tak, że zawsze musimy ją przeżyć sami, bo nikt tego za nas nie zrobi. Nieocenieni są wypróbowani przyjaciele. Jednak największą pociechą jest dla mnie moja rodzina. Na nią mogę liczyć zawsze i w stu procentach.

A ma pani wśród duchownych przyjaciół, z którymi może pomówić o swoich rozterkach?

- Znam wielu duchownych, których poznałam z racji pracy. Z niektórymi, np. z księdzem Janem, często rozmawiam. Bywało, że dzwoniłam, przygotowując się do programu, ale nasza rozmowa zawsze wykraczała poza sprawy zawodowe. Wspaniałe jest to, że Jan nigdy nie odmawia odpowiedzi nawet na trudne pytania. Podobnie jak ksiądz Wacek.

Reklama

Niech pani o nim opowie.

- Mieszka w Rzymie. Wielokrotnie mi pomagał, na przykład wtedy, gdy do "Rozmów w toku" odezwała się rodzina marząca o spotkaniu z Janem Pawłem II. Reakcje widzów były wzruszające. Pewna pani oddała swój bilet do Rzymu. Tam na miejscu opiekował się nami właśnie ów duchowny. Wspaniały, otwarty człowiek. Dzieliłam się z nim moimi wątpliwościami, obawami, a on na wszystko miał mądrą odpowiedź.

A pani gdzie nauczyła się tak słuchać drugiego człowieka?

- Mój tata był wojskowym, często się przeprowadzaliśmy. Na nowym miejscu nie miałam od razu koleżanek i kolegów. Wchodzenie w grupę bywało trudne, ale też nauczyło mnie uważności. Musisz poznać panujące zasady, żeby nie dostać po łbie. Czyli najpierw trzeba posłuchać. Zachęcam, by się nie bać o dziecko, gdy doświadcza zmian. Niech się mierzy z wyzwaniami, niech poznaje nowych przyjaciół. Jeśli ma mocne oparcie w obojgu - podkreślam to słowo - obojgu rodzicach, to sobie zawsze poradzi. A jeśli wokół niego są jeszcze kochające ciocie czy babcie, wujkowie, kuzyni to już w ogóle ma solidne podstawy.

Nie każdy ma liczną rodzinę.

- Ja nie miałam babci i do tej pory pamiętam, jak mną wstrząsnął jeden z odcinków "Rozmów w toku". Kobieta zabraniała swojej matce kontaktów z wnukiem. Nie mogłam tego zrozumieć. Mnie babci bardzo brakowało.

Regularnie chodzi pani z synami do kościoła?

- To nie jest żadna tajemnica. Ale boli mnie to, że jakiś paparazzo potrafił wejść do kościoła, żeby zrobić mi podczas mszy zdjęcie. Nie czułam się z tym dobrze. Ale jeśli on przypadkiem na tym duchowo skorzystał, to chociaż jest jakiś plus tej sytuacji.

Święta obchodzi pani zwykle w domu?

- Oczywiście. Kilka lat temu miałam bunt. Chciałam wyjechać z rodziną na Wielkanoc do Rzymu, a moi synowie, Stasio i Ignacy, powiedzieli: "Ale jak to? A gdzie będziemy malować pisanki?". Tłumaczyłam, że jajka można kupić wszędzie, ale usłyszałam, że przecież zawsze malują w domu, słuchając "Pasji według św. Jana" Bacha. "A gdzie będziemy święcić jajka?" - spytali jeszcze. "No, przecież w Rzymie kościołów nie brakuje" - nie rezygnowałam. Ostatecznie usłyszałam: "Nie, nie, to niemożliwe!".

Stasio za wyniki w nauce dostał stypendium. Jak pani się udaje tak intensywnie pracować i mieć sukcesy wychowawcze?

- Z dziećmi po prostu trzeba być. Uważam, że jak się zakłada rodzinę, to ona powinna być na pierwszym miejscu. Trzeba na nowo ustawić priorytety. Co nie oznacza rezygnacji z siebie i swoich planów. Odwiedzamy różne ciekawe miejsca i podróżujemy, z tym, że nie we dwoje, a we czworo. Wszyscy pracujemy i bywa, że mamy mało czasu. Ale to nie może nas zwalniać z bardzo ważnych rzeczy, np. wspólnego czytania książek na dobranoc. Jeżeli nasze dziecko będzie cały dzień spędzało z opiekunką, a wieczorem oglądało w telewizji bajki, to pojawią się problemy.

Ma pani swoje ukochane miejsce na ziemi?

- Jestem przywiązana do Krakowa. Urodziłam się tu, potem przez wiele lat mieszkałam w innych miastach, ale wróciłam na stałe w 8. klasie szkoły podstawowej. Dobrze czuję się na Warmii i Mazurach. Uwielbiam też Sopot - miejsce bez smogu i żałuję, że Kraków taki nie jest. Szkoda, że tak wielu mądrych ludzi szukając pracy, wyprowadziło się do Warszawy czy na Śląsk. To oznacza mnóstwo rozdzielonych rodzin. Bardzo nad tym boleję. Nie chcę, żeby Kraków był jedynie miastem zabytków, hoteli i restauracji.

1 grudnia skończy pani pięćdziesiąt lat. O jakim prezencie pani marzy?

- Prezent już był! Zafundowałam sobie szereg badań, bo wiem, że wcześnie wykryta choroba to szansa na szybkie wyleczenie. Uważam, że taki przegląd ciała jest super i gorąco zachęcam wszystkie panie, aby też to dla siebie zrobiły. Nie bójcie się, że lekarz coś odkryje i będziecie miały problem. Kłopoty są wtedy, kiedy nie reagujemy na sygnały wysyłane przez nasz organizm.

Prowadzi teraz pani program o zdrowiu "36,6".

- Mam tyle ważnych tematów, że żałuję, iż jest tylko raz w tygodniu! Na szczęście jesienią ruszył portal zdrowie.tvn.pl i tam może pojawiać się część rozmów, które nie zmieszczą się na antenie. Dowiedziałam się mnóstwo ciekawych rzeczy, np. tego, że nadużywamy leków przeciwbólowych, choć te rujnują nasz organizm. Ciągle są odkrywane nowe choroby, np. nasze dzieci ślęczące przed komputerem i nad tabletem masowo cierpią na przepuklinę szyjną. O zdrowiu można mówić w nieskończoność.

Rozmawiała: Katarzyna Ziemnicka

***

Zobacz więcej materiałów:

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Ewa Drzyzga
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy