Ewa Szykulska: Nie wszystko w życiu ułożyło się po jej myśli!
Ewa Szykulska (68 l.) kocha i jest kochana. Ale nie wszystko w jej życiu ułożyło się tak, jak tego pragnęła. Żałuje, że nie miała szczęścia, by zostać mamą...
Zadebiutowała jako siedemnastolatka. W latach 70. grała w czterech-pięciu filmach rocznie. Kiedyś przez chwilę z obecnym mężem inżynierem zajęła się biznesem samochodowym. Finansowo niewiele z tego wyszło.
"Zrozumiałam, że trzeba robić to, co się potrafi najlepiej. Kocham grać, rozdawać emocje" - mówi Ewa Szykulska.
W szczerym wywiadzie dla tygodnika "Dobry Tydzień" zdradziła, jak bardzo tęskni za rodzicami i dlaczego nie zdecydowała się na dzieci.
Miała pani 20 lat, kiedy poznała pierwszego męża, reżysera Janusza Kondratiuka. Nakręciliście wspólnie wiele filmów. Nigdy nie powiedziała pani o nim złego słowa.
Nie mam powodu, żeby źle o nim mówić. Choć wiem, że przy rozstaniach to się zdarza. Rozwód był naszą wspólną porażką. On wziął swoje tekturowe pudełeczko z napisem "Pomysły" z kilkunastoma scenariuszami i właściwie to tyle. Bywają różne wybory w życiu. Mnie się moje udały. Uważam, że mam szczęście do bystrych, inteligentnych mężczyzn. A że nie zawsze te związki mogą być trwałe? To trudno. W tym wypadku uwidoczniła się nierówność partnerów, ja byłam gówniarą uśmiechniętą do świata, on był szalony, ale intelektualnie dojrzalszy. Wiele mu zawdzięczam.
Utrzymuje pani kontakt z nim i z byłą szwagierką, żoną Andrzeja Kondratiuka, Igą Cembrzyńską?
Nie. Przypadkowo, jak się spotkamy, miło porozmawiać z Januszem i Igusią. Ale nie tworzymy rodziny patchworkowej, każdy ma swoje życie. Dziennikarze ciągle mnie pytają o Janusza, a przecież od lat jestem żoną innego i jemu czasem jest po prostu bardzo przykro.
Inżyniera Zbigniewa Perneja poznała pani przez przypadek, kiedy pojechała naprawić swojego fiata 126p. Jesteście razem już ponad 30 lat.
Moje związki nie były idealne. Nie pamiętam o rocznicach, a o uczucie trzeba dbać. Relacje ze mną bywają burzliwe, bo nie lubię żyć monotonnie. Czasem prowokuję, by oczyścić atmosferę. Nieraz dobrze utaplać się błocie, by potem umyć się w rzece.
Mówi pani, że w życiu są trudniejsze progi do przejścia niż rozwód. Co to jest dla pani?
Śmierć rodziców. Śmierć mamy... Po takich doświadczeniach jest się zupełnie innym człowiekiem. Tak było w moim przypadku. Niestety, świat brzydnie, jak nie ma dla kogo zrobić świątecznego karpia. Moja mama nie wychwalała mnie pod niebiosa, w przeciwieństwie do ojca. On kochał mnie i siostrę bezwarunkowo. Ale teraz bardzo chciałabym być wciąż przez mamę surowo oceniana, stawiana do pionu i za role, i za potrawę wigilijną.
Często pani mówi o starości, śmierci. Boi się jej pani?
Nie boję się śmierci, ale niedołęstwa, odchodzenia - tak. Kiedyś miałam nawet pomysł, by z kilkoma zaprzyjaźnionymi rodzinami stworzyć taki oswojony dom spokojnej starości, ale nic z tego nie wyszło. Nie mam dzieci... One oczywiście też mogłyby różnie się zachować, ale wierzę, że byłyby przyzwoite. Ja raczej dobrze myślę o ludziach.
Nie chciała pani mieć dzieci?
Tak się złożyło, że nie mam i już. Macierzyństwo to naturalna kolej rzeczy. Mam poczucie, że ominęło mnie coś dobrego, ważnego. Jestem takim trochę pasożytem.
Jedni zostawią po sobie dzieci, inni ciekawe książki albo piękne role.
Tak, tak. Trochę ról jako ta wschodnioeuropejska Barbie o smutnym spojrzeniu zostawię. Mam nadzieję.
Jest pani szczęśliwa?
Nie permanentnie, przez lata, ale umiem doceniać dobre chwile. Bywam szczęśliwa. Czasem ktoś mówi: "Cieszę się, że żyję". Banał? Wcale nie! Dopóki jestem, budzę się wściekła albo zadowolona, ale odczuwam radość, że jestem na tym świecie, dobrze mi ze sobą. Chciałabym jeszcze od czasu do czasu podrywać się do jakiejś krótkiej przebieżki. Żeby mnie coś miłego czekało.
Ciągle dostaje pani propozycje ról?
Miło połechtała mnie ilość propozycji, jakie musiałam odrzucić w ubiegłym roku, bo kolidowały z serialem czy filmem. Jestem zadowolona, nie brakuje mi pieniędzy, raczej mi wystarcza. Choć czasami wyobraźnia podpowiada, że mogłoby być tego wszystkiego trochę więcej. Tylko po co?
Nie robi pani operacji plastycznych, bo jak pani mówi, "może coś za mocno naciągnięte w nieodpowiednim momencie strzelić".
Ja sobie robię inny eksperyment ostry i brutalny. Patrzę, czy starzejący się człowiek może być atrakcyjny zawodowo. Inne panie unifikują się, a ja zawsze chciałam się wyróżniać, więc pielęgnuję swoją odmienność. Pięknie obwisam, inaczej niż koleżanki, więc już jestem atrakcyjniejsza i mogę grać babki, stare ciotki, nawet czarownice... Ja nie muszę chodzić pozować na ścianki, żeby dostać rolę. Nie muszę makijażem czy operacją upiększać twarzy, a drogą sukienką ciała. Po grzyba ścianka starszej pani?
***
Zobacz więcej materiałów wideo: