Reklama
Reklama

Ewa Ziętek zaopiekowała się schorowaną mamą. Bardzo ją podziwia!

Wychowała się w tradycyjnym śląskim domu w Katowicach. To tam kształtował się jej kręgosłup moralny. I choć w pewnym momencie porwał ją burzliwy nurt życia, Ewa Ziętek (62 l.) wróciła na właściwe tory.

Jaki był pani rodzinny dom?

Ewa Ziętek: - Religijny, tradycyjny, z wartościami. Rodzice prowadzili mnie do kościoła. Msza w niedzielę i święta, w porze Adwentu roraty. Chodziło się na szóstą rano, wracało z lampionami, pamiętam skrzypienie śniegu pod stopami. Śniadanie jadłam po mszy i dopiero szłam do szkoły.

Święta były zawsze ogromnym przeżyciem duchowym. I to oczekiwanie. Oprócz tego sprzątanie, szpanowanie, czyli naciąganie firan, magiel. Dom wypełniał zapach ciast, które piekło się na długo przed świętami. Mamie wypieki zawsze się udawały. Kiedyś poprosiłam ją o przepisy, ale ona odpowiedziała tylko: "Trochę tego, trochę tego...".

Reklama

Jest pani do niej podobna?

- Bardzo, również fizycznie. Kiedy idziemy razem, widać, że jestem jej córką. Mamy też podobne poczucie humoru. Moja mama ciężko pracowała, to były trudne czasy. Trójka dzieci w domu, musiała nad tym żywiołem zapanować. Gotowała, sprzątała, szyła nam ubrania. Dzisiaj wymaga już opieki, więc mieszka u mnie. Zajmujemy się nią na zmianę z siostrą. Tata umarł dwadzieścia lat temu. To po nim odziedziczyłam zdolności artystyczne. Występował w teatrze amatorskim. Jednak jako dziecko najpierw marzyłam, żeby zostać wielką malarką. Ojciec bardzo cenił moje obrazki.

Czy dziadkowie byli obecni w pani dzieciństwie?

- Na wakacje zawsze jeździliśmy do dziadka w Dębinie Łętowskiej. To niewielka miejscowość pod Tarnowem. Do dziś za nią tęsknię. W każdym gospodarstwie hodowano zwierzęta, a chleb piekło się w domu. Ludzie byli bliżej siebie, gościnni, pomagali sobie. Pamiętam wieczory spędzane u sąsiadów, państwa Kwaśniaków. Siedzieliśmy na ławce w ogrodzie, śpiewaliśmy, pachniała maciejka. Taka radość w jedności.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Jakie wartości przekazali pani rodzice?

- Szacunek do drugiego człowieka, rzetelność, obowiązkowość. Z biegiem lat coraz bardziej ich doceniam. To byli porządni, dobrzy ludzie. Jako dziecko trochę się buntowałam. Dzisiaj mama jest mi bliższa niż kiedykolwiek. Mówi się, że panu Bogu starość się nie udała. A ja myślę, że po pierwsze Bogu nie może się coś nie udać. A po drugie starość jest najpiękniejsza, bo człowiek z wiekiem staje się coraz bardziej wierzący.

Dziś sama jest pani babcią 10-letniego Leona. 

- Mam nadzieję, że dobrą. W każdym razie bardzo kocham wnuka. Jest moim największym szczęściem. Kiedyś uważałam, że każdy kto mówi, że rodzina jest najważniejsza, posługuje się sloganem. A dzisiaj wiem, że to prawda. Przy Leonku stało się to dla mnie całkowicie jasne. Zostajemy dziadkami i potrafimy kochać jeszcze mocniej. Kiedy klęczę z nim przy wieczornej modlitwie, to jakby niebo się uśmiechało. On mnie rozbraja. Może ze mną zrobić wszystko.

A co najchętniej?

- Jest w ciągłym ruchu i zmusza mnie do aktywności. "Chodź babciu - mówi - i się niczym nie przejmuj. Tylko mnie słuchaj babciu, ja mam wszystko pod kontrolą". Leon ma niespożytą energię i ciągle mnie pyta, co będziemy robić. A kiedy muszę odpocząć, mówi z wyrozumiałością: "No dobrze babusiu-Ewusiu". Ubolewam nad tym, że za mało go mam. Córka mieszka w Berlinie. Widzimy się w czasie wakacji, ferii i świąt.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Czy patrząc na swoje życie, żałuje dziś pani czegoś?

- Aktorstwo to zawód, który wymaga, żeby stawiać go na pierwszym miejscu. Dla kobiety to jest bardzo trudne. Kiedy Agata pojawiła się na świecie, dużo czasu spędziła ze mną w teatrze. Wydaje mi się, że dziś potrafię bardziej kochać. Nie chcę już zmarnować żadnej chwili. Córka jest wspaniałą mamą, oddaną swojemu synowi. Podziwiam ją, że potrafi połączyć pracę, dom i opiekę nad dzieckiem. Moim marzeniem jest, żeby Leonek miał rodzeństwo.

Wiara jest dla pani bardzo ważna, ale chyba nie zawsze tak było?

- Na wiele lat odeszłam od Boga, ale on był zawsze blisko mnie. Jak każdy dobry ojciec musiał się bardzo mną martwić. Dziś jestem wierząca, choć codziennie upadam - w moim lenistwie, zazdrości, podejrzliwości, niepewności. Uczę się wszystko oddawać Bogu, nie oceniać innych i każdy dzień traktować jako dar. Każdego człowieka, każde spotkanie, każdą chwilę.

Rozmawiała: Gabriela Wolak

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Ewa Ziętek
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy