Fani Michała Bajora czują się oszukani
Michał Bajor (52 l.) w listopadzie ubiegłego roku w ostatniej chwili odwołał swój koncert w domu kultury w Suwałkach. Powodem miały być niezależne od niego problemy z nagłośnieniem - sprzęt, jakim dysponuje ośrodek, jest stary i słaby. Artysta obiecał, że wróci. Dzisiaj mówi: - Moja noga tam nie postanie!
6 listopada 2009 roku Michał Bajor miał zaprezentować materiał ze swojej ostatniej płyty z piosenkami Marka Grechuty i Jonasza Kofty. 40 minut przed koncertem wyszedł do publiczności i odwołał występ z powodów technicznych - pisze "Życie na gorąco".
Mariusz Klimczyk, dyrektor ośrodka, miał sprowadzić artystę ponownie w grudniu. Jak się okazuje, nie zrobił tego. Oszukany czuje się zarówni Bajor, jak i publiczność.
- Do tej pory nikt się ze mną nie skontaktował - mówi piosenkarz w rozmowie z tygodnikiem. - Nie przeproszono mnie, za to zwolniono akustyka. Póki pan Klimczyk jest dyrektorem, moja noga tam nie postanie! - zapowiada.
Mimo że do występu nie doszło, artysta otrzymał honorarium w wysokości 6 tys. zł - umowa, którą wcześniej zawarł z organizatorami, zabezpieczyła go przed podobną sytuacją.
Zwolniony akustyk, Bernard Bogdan, postanowił pozwać Klimczyka do sądu. Jego zdaniem został zwolniony niesłusznie.
- Menedżer pana Bajora nie miał się z kim skontaktować, gdy okazało się, że jest problem z odsłuchami i artysta nie ma warunków do występu - tłumaczy na łamach "Życia na gorąco". - Robiłem co mogłem jako akustyk. Choć nie ja podpisałem umowę z artystą, to mnie zwolniono.
Żalu nie kryje również Michał Bajor. - To skandal - mówi. - Przyjechałem, byłem przygotowany, a jednak nie mogłem wystąpić. Obiecałem mojej publiczności, że się spotkamy. Zrobiono z mojej twarzy cholewę.
Agent artysty jest świadkiem w sprawie, jaką Bogdan wytoczył Klimczykowi.