Felicjańska: Po co pojechała do Bogatyni?
Ilona Felicjańska mówi, że pojechała do zniszczonej Bogatyni, żeby pomóc. Czy naprawdę tylko po to?
We wtorek 10 sierpnia Ilona Felicjańska poczuła, że musi tam pojechać. Obejrzała wiadomości w telewizji i widok ogromu ludzkiego nieszczęścia powodzian przemówił do niej z całą siłą. Bogatynię zalało tydzień wcześniej.
Kiedy jedne media po raz pierwszy pokazywały spustoszenia, jakich w mieście dokonała wielka woda, w innych ukazały się zdjęcia Ilony Felicjańskiej pluszczącej się wraz z dziećmi w Bałtyku. Ale po powrocie z urlopu Ilona zrozumiała, że nie może siedzieć z założonymi rękami. Siadła do komputera i dzięki Facebookowi powiadomiła znajomych i nieznajomych o nagłej potrzebie pomocy powodzianom w Bogatyni. Poprosiła o dary.
- Ludzie chcą pomagać, trzeba tylko im pomóc - mówi Ilona Felicjańska w rozmowie z "Rewią".
Ta dewiza przyświeca jej od dawna i tym razem też się nie zawiodła. W kilka dni zorganizowała transport i dary: ubrania, soki, makarony - co kto przyniósł. Podjechała też pod supermarket, by z własnej kieszeni kupić środki czystości.
- Postawiliśmy na dzieci. To właśnie nimi zajmuje się moja fundacja Niezapominajka - tłumaczy. - W sumie mają wakacje. Chcieliśmy przywrócić uśmiech na ich twarzach, stąd dużo ciast, słodyczy i misiów. Wzięłam też część zabawek moich synów. Uczę ich dawania i wiem, że nie mają nic przeciw temu, że podzielili się częścią swoich rzeczy z innymi.
Spędziła z nimi nocleg na szkolnej podłodze
Zanim Ilona wsiadła do samochodu zadzwoniła jeszcze do zaprzyjaźnionego fotografa. Do Bogatyni pojechali razem. W piątek 13 sierpnia byli na miejscu. Zatrzymali się w centrum koordynacji, gdzie nocują powodzianie, strażacy i żołnierze. Jak inni spała na materacu, w części sportowej, gdzie była łazienka.
Już następnego dnia w sobotę przejęta Ilona w porannym paśmie TVN "Dzień dobry wakacje" relacjonowała na żywo, co zastała, co widzi i czuje. Chodziła od domu do domu. Pytała, co ludziom potrzeba. Kiedy słyszała odpowiedź, że nic, to zawsze potem okazywało się, że jednak czegoś brakuje: ciepłego koca, słoiczków dla dziecka, smekty na biegunkę.
- Wchodziłam do domów. Starałam się być blisko. Byłam porażona tym, co zobaczyłam: ludzką tragedią. Ale byłam też pełna podziwu dla strażaków, ratowników i mieszkańców, że tak umieli się zorganizować i pomagać innym. Także mieszkańcom miejscowości po czeskiej stronie, których też dotknęła powódź - opowiada "Rewii".
Kiedy Ilona Felicjańska odwiedzała mieszkania, rozmawiała z ludźmi i przekazywała im dary, fotograf dokumentował wszystko i chodził za nią krok w krok. Dlaczego pojechała? Mówi, że lubi pomagać. Deklaruje, że nie zapomni o rodzinie Agnieszki Stankiewicz i jej dzieciach, zwłaszcza o małej Darii. Kiedy dostaną mieszkanie, pomoże im je urządzić, a dzieciom kupi wyprawki do szkoły. To brzmi pięknie.
Jednak sposób, w jaki Ilona Felicjańska pozuje do zdjęć na tle spustoszeń po powodzi i samych powodzian, budzi mieszane odczucia. To prawda, że pomaga. Ale szczera dobroć i odruch serca nie potrzebują przecież fleszy i kamery. Powodzianie chętnie przyjmą przecież każdą pomoc...