Filip Łobodziński przeszedł wielką przemianę
Jako dziecko nie chodził na religię. Chrzest przyjął tuż przed ślubem z trzecią żoną, kiedy miał 45 lat.
W klasie wyróżniał się tym, że nie miał telewizora, choć był gwiazdą filmów dla dzieci, nie popalał też papierosów i nie chodził na religię - mówią jego przyjaciele z dzieciństwa.
Filip Łobodziński (56 l.) wychował się w domu, w którym nie wierzono w Boga. Tata, z zawodu inżynier elektryk, stracił wiarę pod wpływem przeżyć z czasów drugiej wojny światowej oraz straty ukochanej osoby.
Mama początkowo też była ateistką, jednak wróciła do Kościoła. Związana była z Duszpasterstwem Środowisk Twórczych prowadzonym przez księdza Niewęgłowskiego. Dzięki niej syn poznał wielu duchownych, m.in. Jana Sikorskiego, który zasiał w nim pierwsze ziarna pobożności.
Filip wprawdzie się nie nawrócił, ale do dziś ceni fakt, że duchowny rozmawiał z nim uczciwie i na serio. Był wtedy rozpoznawalnym aktorem dziecięcym, chociaż przygodę z filmem zakończył w 1979 roku.
Grał na gitarze w akademickiej grupie Zespół Reprezentacyjny, reaktywowanej 8 lat temu. Studiował iberystykę na Uniwersytecie Warszawskim, chciał zostać tłumaczem literatury hiszpańskiej, którym z dużymi sukcesami jest do dziś. Na szklany ekran wrócił jako prezenter głównego wydania telewizyjnych "Wiadomości".
Jako dziennikarz TVP w 1999 roku obsługiwał pielgrzymkę Jana Pawła II do Polski.
- Zobaczyłem ludzi, dla których msza święta jest ważna, i którzy przeżywają ją z radością - wspomina, dodając, że sam wciąż nie był gotowy przyjąć Boga w sakramentach. Ten moment przyszedł, kiedy pojawiła się trzecia żona, zresztą koleżanka dziennikarza z liceum.
W szkole nie zwrócili na siebie uwagi. Dopiero spotkanie z okazji 25-lecia matury pozwoliło im się odkryć.
- Życie dało nam klucze do siebie nawzajem - uważa Łobodziński. - Maja jest osobą głęboko wierzącą, w bardzo przemyślany, refleksyjny sposób. Jej żarliwość religijna jest bliska mojej. Sam w pewnym momencie zrozumiałem, że to jest to, to jest małżeństwo, w którym chcę się zestarzeć.
Na dwa miesiące przed ślubem kościelnym, który odbył się 14 sierpnia 2004 roku, dziennikarz przyjął chrzest. Wcześniej, kiedy był związany z mamami swoich dwóch córek, Julii (27 l.) i Marysi (21 l.), nie czuł takiej potrzeby, chociaż obie żony były osobami wierzącymi.
Bolesnym doświadczeniem była choroba dziecka. Wtedy żarliwie się modlił. Nie o zdrowie, bo nie targuje się z Bogiem, a o siłę, żeby wszyscy przez to przeszli i doszli do dobrego finału.
Podczas wizyt w hospicjum pojawiały się pytania: "Panie Boże, do czego był Ci ten mały człowiek potrzebny i jego cierpienie?".
- Nie dostrzegam sensu w tym, że umierają dzieci. Trudno jest mi się z tym pogodzić. Nie przemawia do mnie tłumaczenie, że człowiek nie jest w stanie pojąć boskich planów - mówi.
- Nigdy nie modlę się o coś, dziękuję i mówię Bogu: "Wiem, że potrafisz, ufam". Wiara nie polega na załatwianiu spraw.
W kościele, na mszach brakuje mu radosnego przeżywania spotkania ze Stwórcą. Walczy też o prawa czworonożnych przyjaciół, biorąc przykład ze św. Franciszka. - U nas nawet "Alleluja" śpiewa się na smutno. A to, że do kościoła nie można wejść z psem lub kotem, uważam za przykre i dyskryminujące.