Reklama
Reklama

Finał afery z udziałem Jana Englerta i Heleny. Już nawet nie gryzie się w język. "Nikt nie gra czysto"

Nieoczekiwany finał afery z udziałem Jana Englerta oraz jego ukochanej żony i córki - Beaty Ścibakówny i Heleny Englert. Dyrektor teatru i aktor wprost wyznał, co myśli o ostatnim projekcie, do którego zatrudnił najbliższe swojemu sercu panie. "Żałuję, że to nie jest mój prywatny teatr, bo zarobiłbym kupę pieniędzy" - wyznał rozbawiony 81-latek.

Jan Englert zatrudnił do spektaklu żonę i córkę. Spotkała go za to krytyka

Jan Englert ma za sobą kilka trudnych miesięcy. Odkąd zatrudnił do spektaklu "Hamlet" żonę i córkę - Beatę Ścibakównę i Helenę Englert, musiał mierzyć się ze sporą krytyką.

Tej nie zabrakło zarówno wśród widzów, jak i krytyków teatralnych. Wszystko dlatego, że spektakl ma być symbolicznym pożegnaniem Englerta z funkcją dyrektora artystycznego Teatru Narodowego. Pełnił ją przez niemal trzy dekady. W tej sytuacji oczekiwano większego profesjonalizmu. Pojawiły się nawet zarzuty o nepotyzm.

Reklama

Jan Englert o nadchodzącym widowisku. Chce, żeby tak wyglądało

Jan Englert podkreśla, że aktualnie pomyślnie łączy obowiązki w teatrze i na planach filmowych. Bierze udział w różnych projektach i w każdym stara się odnaleźć dla siebie coś nowego. Również "Hamlet" wcale nie będzie taki typowy, jak mogłoby się wydawać.

"Chcę zrobić go o tym, że w gruncie rzeczy nikt nie gra czysto, bo w takim świecie dogorywam. Jest bardziej parszywy, niż myślałem" - wyznał na łamach "Vivy".

Dyrektor teatru nie zapomniał odnieść się do afery z udziałem żony i córki. Przyznał, że musiał wyprosić na pierwszej z nich udział w sztuce, dlatego tym bardziej nie rozumie krytykujących go osób.

"Spodziewałem się, że "Hamlet" będzie przyjęty bardzo kontrowersyjnie. (...), ale mnie to już nie obchodzi. Nawet jeśli obsadzenie w spektaklu córki, która już udowodniła, że wiele potrafi, to nepotyzm, z czym się nie zgadzam, powinno się zrozumieć przy odrobinie empatii, że jeśli ktoś żegna się, odchodzi, to chce mieć przy sobie najbliższych. Cóż mogę dodać. Córka nie chciała tej roli, długo musiałem ją prosić, żeby zagrała" - wyjaśnił.

Jan Englert szczerze o aferze. Sprawiła, że spektakl zyskał na popularności

Jan Englert nie gryzł się w język, gdy dodawał, że osoby, które chciały, by afera mu zaszkodziła, nakręciły promocję.

"(...). Żałuję, że to nie jest mój prywatny teatr, bo zarobiłbym kupę pieniędzy" - żartował, tym samym zapewniając, że nie przejmuje się nieprzychylnymi opiniami.

W innej rozmowie 81-latek potwierdził, że nie odchodzi z funkcji dyrektora Teatru Narodowego z niesmakiem czy poczuciem goryczy.

"Gdyby mnie wyrzucono, to może tak. Ale przecież sam przygotowywałem swoje odejście. To jest świadome z mojej strony. Mogą mi się nie podobać narzędzia, którymi się posłużono, czy zdarzenia, które towarzyszyły temu odejściu, było parę rzeczy, które mnie nawet zabolały, ale nie samo odchodzenie. Nie chcę się w kółko powtarzać, w moim wieku, 82 lat, brać na siebie odpowiedzialność (...)? Wystarczy. I ten argument właściwie dla mnie kończy rozmowę" - tłumaczył w wywiadzie z dziennikarzem Onetu.

Czytaj też:

Ścibakówna do tej pory trzymała język za zębami. A teraz takie słowa

Nie cichnie afera wokół Englerta i jego córki. Tak się tłumaczy

Jan Englert bez złudzeń o późnym ojcostwie i relacji z Heleną. "Nie mam wyboru"

pomponik.pl
Dowiedz się więcej na temat: Helena Englert | Jan Englert | Beata Ścibakówna
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy