Grażyna i Marian Kociniakowie: Los nie był dla nich łaskawy. Przeżyli kryzys, pożar, kradzież
Gdyby nie Grażynka, to już bym nie żył - zwykł mawiać Marian Kociniak (†80). Aktor pożegnał żonę w lutym tego roku. Dołączył do niej 17 marca.
Gdy opłakiwał śmierć żony, był całkowicie załamany. Nie chciał przyjmować kondolencji, nie przyszedł nawet na pogrzeb! Przyjaciołom zwierzył się, że nie chce już żyć...
Ich miłość była jak z przedwojennego romansu: od pierwszego wejrzenia.
- Ona zasłoniła mi świat. Przy niej inne kobiety traciły blask - mówił pamiętny Franek Dolas z filmu "Jak rozpętałem drugą wojnę światową", mimo że nigdy nie miał kłopotów z nawiązywaniem znajomości.
W studenckiej stołówce podrywał kucharki, niebieskimi oczami uwodził kelnerki.
Na studiach podkochiwał się w koleżankach ze szkoły teatralnej. Przyszłą żonę poznał dopiero po dyplomie, gdy pomieszkiwał u Romana Wilhelmiego (†55).
- Miał taką kliteczkę nad sceną teatralną. Stało tam łóżko, maleńki stolik, bo nic więcej się nie mieściło. Gdy było zbyt późno na powrót do Rembertowa, gdzie wtedy mieszkałem, często tam spałem. Najczęściej z Grażynką... - opowiadał aktor w jednym z wywiadów.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Po ślubie w 1963 roku przygarnęli ich rodzice Grażyny. Potem dzięki znajomościom dostali wymarzone gniazdko - 58 metrów kwadratowych na Saskiej Kępie, w którym mieszkali aż do śmierci.
W tym mieszkaniu Marian Kociniak bywał jednak tylko gościem - grał wtedy w teatrze i filmie, pracując po kilkanaście godzin na dobę. Żona długo tolerowała późne powroty męża. W końcu wyjechała do Paryża. Aktor przeżywał rozstanie, ale dzięki temu zrozumiał, ile dla niego znaczą żona i dzieci.
- Ileż ja przykrości narobiłem mojej Grażynce! - wspominał w wywiadzie. Dali sobie drugą szansę w 1978 roku.
Ona wróciła z Paryża, on zwolnił tempo i z teatru wracał już prosto do domu. - Czekała na mnie kolacja. A potem po bożemu kładłem się spać.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Starał się być dobrym ojcem dla Piotra (50 l.) i Weroniki (49 l.). Nie zapomniał, że gdy dorastali, nie było go w domu i ich wychowanie spoczęło na barkach żony.
- Ona dba, żebym się nie roztył i nie rozpił. Całe życie walczy z moimi papierochami. Żona to mój jedyny przyjaciel. Słucham jej we wszystkim - nie potrafił ukryć podziwu. Pani Grażyna była jego najlepszym menadżerem i doradcą, cenzorem i krytykiem. Miała odwagę powiedzieć mu prawdę i skrytykować.
Aktor znakomicie czuł się w roli dziadka, miał troje wnucząt. Im był starszy, tym bardziej doceniał wartość rodziny. Małżonkowie pół roku - od wiosny do jesieni - spędzali na działce zwanej Mańkówką.
Dom został zaprojektowany przez samego aktora. Około 100 kilometrów od Warszawy, niedaleko Długosiodła zaszywali się w ciszy i spokoju. W ostatnich latach los nie był dla nich jednak zbyt łaskawy.
Spaliło im się mieszkanie, ukradziono im dwa samochody. - I jak tu rzucić palenie? - śmiał się Marian Kociniak po każdym stresującym wydarzeniu.
Podkreślał jednak, że spokój odzyskuje, oglądając bociany. Zawsze był przekonany, że to on odejdzie jako pierwszy.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Poważne problemy zaczęły się ponad 6 lat temu. Aktor trafił wtedy do Centrum Onkologii na Ursynowie. Wycięto mu spory kawałek jelita grubego.
- Tym problemem powinienem zająć się wcześniej, ale wiadomo, jak to jest. Człowiek to wciąż odkłada i odkłada. Na szczęście nie miałem jeszcze raka, ale ta operacja była konieczna, żebym w przyszłości nie zapadł na tę chorobę - opowiadał.
Potem pojawiły się kłopoty z nogami: Marian Kociniak narzekał na ból stóp. Potrafił żartować, że to zmiany starcze i nic nie da się z tym zrobić.
Nie poddawał się, wciąż grał, ostatni raz w serialu "Głęboka woda" w 2013 roku. Któregoś dnia zaproszono go na nagranie, jednak na nie nie dotarł. Kiedy dzwoniono do aktora, nie odbierał. Dopiero po jakimś czasie słuchawkę podniosła jego żona.
- Mąż schudł, nie wiemy, co jest - mówiła. Wszyscy martwili się o zdrowie aktora. Ale to on przeżył żonę. Ich rozłąka trwała niespełna miesiąc...