Grażyna Michalska: Wybrałam rodzinę i nie żałuję
Grażyna Michalska (56 l.) miała karierę w zasięgu ręki.
Zanim po raz pierwszy stanęła przed kamerą w "Motylach" Janusza Nasfetera, wystawiała teatrzyki w osiedlowym klubie kultury w rodzinnym Piastowie. Pisała dialogi, wymyślała scenki, grała. Do czasu, gdy w "Expressie Wieczornym" ukazało się ogłoszenie o naborze dzieci do nowej fabuły.
Wychowywana przez babcię skromna dwunastoletnia dziewczynka, pojechała więc do warszawskiego klubu Hybrydy na próbne zdjęcia. - Nie sądziłam, że coś z tego wyniknie. Do pokonania miałam trzy tysiące kandydatów! Dopiero wtedy, gdy zaproszono mnie na kolejny casting, dotarło do mnie, że jednak się udało - wspomina Grażyna Michalska.
Gwiazda "Motyli" pamięta, że na planie była bardzo zawstydzona. - Czułam się gorsza od innych. Ale gdy padał klaps, zapominałam o całym świecie. Żyłam swoją rolą, cieszyłam się i cierpiałam jak moja postać. No i nigdy nie uznawałam gliceryny do oczu. Wolałam swoje łzy - opowiada.
W trakcie jedenastoletniej przygody z filmem nigdy nie afiszowała się ze sławą. A mogłaby: na ulicy proszono ją o autografy, wielbiciele chcieli umawiać się z nią na randki, a propozycje sypały się jak z rękawa. Teatr również stanął przed nią otworem. Po roli uwiedzionej przez przemysłowca młodej robotnicy w "Ziemi obiecanej", Andrzej Wajda zaproponował jej charakterystyczny epizod w "W sprawie Dantona" w Teatrze Powszechnym. Jej talentem zafascynował się również Tadeusz Łomnicki.
U progu kariery Michalska jednak zniknęła ze sceny. - Miałam do wyboru: rodzina albo aktorstwo. Wybrałam bez żalu to pierwsze. Zatrudniłam się jako kontroler urzędu pocztowego, by spokojnie wychować córkę i być zawsze blisko niej - mówi Grażyna Michalska, od dwudziestu lat kierownik jednej z hotelowych restauracji.