Grażyna Wolszczak i Marek Sikora: Okrutny los przerwał ich szczęście
Grażyna Wolszczak (59 l.) i jej mąż Marek Sikora (†36 l.) mieli wszystko, co było im potrzebne do szczęścia. Urodził im się syn, budowali dom. Cieszący się dobrym zdrowiem aktor nagle doznał wylewu krwi do mózgu. Nie udało się go uratować...
Poznali się w 1984 roku w Poznaniu. Ona, świeżo upieczona absolwentka warszawskiej PWST, stawiała pierwsze kroki w Teatrze Nowym, on zaś reżyserował w Teatrze Polskim. Grażyna Wolszczak i Marek Sikora spotykali się w gronie znajomych, ale on nie zwracał uwagi na szczupłą, wysoką brunetkę. Dla wielu był wówczas Arielem z popularnego serialu dla młodzieży "Szaleństwo Majki Skowron" i umawiał się z jej koleżanką.
10 lat wcześniej w czasopiśmie "Świat Młodych" przeczytał o naborze do filmu "Koniec wakacji". Zgłosił się, a wraz z nim kilka tysięcy dzieci z całej Polski. Reżyser filmu, Stanisław Jędryka (84 l.), wybrał właśnie jego. Marek Sikora zagrał tak dobrze, że w 1976 roku ten sam reżyser obsadził go właśnie w roli Ariela. Sukces przerósł najśmielsze oczekiwania młodego aktora. Miał zaledwie 17 lat i już był jedną z najpopularniejszych gwiazd ekranu i obiektem westchnień piękniejszej części widowni. Ukończył szkołę baletową, następnie aktorstwo w łódzkiej Filmówce, a potem reżyserię w Warszawie.
Grażyna była jednak jedną z tych nielicznych dziewczyn, które się w Arielu nie kochały. - Uważałam, że on jest o wiele za ładny, a ja o wiele za brzydka - oceniała po latach. - Nie nosiłam bluzek z odsłoniętymi ramionami, bo wstydziłam się kościstych rąk. Mój nos był przyczyną udręki! Sytuację tę zmieniły dwie rzeczy: rozstanie Marka z dziewczyną i pojawienie się u niego... pierwszych zmarszczek. - Ciągle był za ładny, ale te zmarszczki sprawiły, że mimo swojej wielkiej urody zaczął mi się podobać - mówi Grażyna.
W wielkanocną sobotę, 29 marca 1986 roku, wzięli ślub. W następnym roku przeprowadzili się do Warszawy. Oboje odnosili sukcesy zawodowe. Grażyna grała w teatrze i filmie. Jej mąż był choreografem i reżyserem. Rozpoczęli budowę domu. W 1989 roku przyszedł na świat ich jedyny syn Filip. Grażyna poświęciła się macierzyństwu i prowadzeniu domu. Dawała sobie radę nawet z męskimi zajęciami: potrafiła zmienić koło w samochodzie i zbudować szafę.
- To był czas naszego szczęścia i harmonii. Lojalność i poczucie bezpieczeństwa są dla mnie ogromnie ważne. I wtedy to wszystko miałam. Mój mąż był pięknym mężczyzną. Nieraz widziałam wpatrzone we mnie zazdrosne kobiece oczy. Nigdy jednak nie miałam cienia niepokoju, że Marek mógłby mnie zdradzić. A i tak wybaczyłabym mu zdradę. Życie nas rozpieszczało. Tylko nasz synek dawał nam w kość. Do trzecich urodzin nie przespał spokojnie ani jednej nocy. Chodziliśmy z mężem jak śnięte ryby - wspomina Grażyna Wolszczak.
Problemy zaczęły się na początku lat 90. Pan Marek, który realizował dla Teatru Telewizji przedstawienie za przedstawieniem, nagle bez słowa wyjaśnienia został pozbawiony tej pracy. - Dociekał, myślał, pytał, zachodził w głowę. Dlaczego?! Ten potężny cios wykończył go nerwowo - mówi Grażyna. W lipcu 1996 roku pojechał odwiedzić rodziców do Służowa koło Buska Zdroju. Do tego momentu cieszył się dobrym zdrowiem, nagle doznał wylewu krwi do mózgu. Nie udało się go uratować. Miał zaledwie 36 lat...
Grażyna Wolszczak znalazła się w tragicznej sytuacji. Została sama z dzieckiem, które we wrześniu miało pójść do pierwszej klasy. Ale to właśnie przede wszystkim dzięki synkowi udało się jej przetrwać. Starała się stworzyć mu możliwie najlepsze dzieciństwo. Powoli wracała do zawodu, ale dopiero po 2001 roku zaczęła otrzymywać więcej ról. Rok później związała się ze scenarzystą i aktorem Cezarym Harasimowiczem (61 l.). Są razem do dzisiaj.
Ale Marek Sikora nie przestał być obecny w życiu aktorki. Zarówno za sprawą wspomnień ze wspólnie przeżytych lat, jak i dzięki synowi, który bardzo jej przypomina ukochanego męża. Jest podobny do taty, ma oczy takie jak Marek i takie samo abstrakcyjne, raczej czarne poczucie humoru. Często mówi o ojcu jako o swoim wielkim autorytecie. Spełnił też niezrealizowane marzenie mamy i studiował psychologię. - Marek byłby z Filipa dumny. Nasz syn jest fajnym człowiekiem. A ja się pochwalę, że zawsze miałam instynkt do właściwych mężczyzn - uśmiecha się Grażyna.