Grażyna Wolszczak: Muszę mieć plany i marzenia
Gdy nagle zmarł jej mąż, została sama z małym dzieckiem. Choć strata ukochanego była traumą, Grażyna Wolszczak (61 l.) wiedziała, że ma dla kogo żyć.
Aktorka, bizneswoman, a przede wszystkim dumna mama dorosłego już Filipa. Od lat jest związana z pisarzem, Cezarym Harasimowiczem (65 l.), ale o łączącym ich uczuciu opowiada niechętnie. Grażyna Wolszczak (61 l.) nawet w obliczu tragedii nie poddała się czarnym myślom. "Dobremu Tygodniowi" opowiada, jak sama wychowała jedynaka i za co musiała go przepraszać.
Popularność pewnie ma tyle samo plusów, co minusów. Jak sobie pani radzi z byciem na świeczniku?
- Kiedyś media plotkarskie obchodziły się ze mną dość łagodnie. Pamiętam tylko, jak jakiś tygodnik dał na okładkę moje zdjęcie, bezczelnie zmienione przez grafika, z podpisem: "Grażyna Wolszczak, aby być jeszcze piękniejszą, zoperowała sobie nos i powiększyła usta". Najpierw się potężnie wkurzyłam, ale potem pomyślałam: "Dobra, trudno, skupię się na pozytywnej części zdania: aby być jeszcze piękniejszą" (uśmiech). Potem obrywało mi się już na serio.
A jednak ma pani do tego dystans, potrafi się z tego śmiać.
- Nie zawsze. Najtrudniejsze jest, gdy wmanewrują cię w jakąś sytuację kompletnie nieprawdziwą i sypią się słowa krytyki. To nie jest przyjemne.
Powiedziała pani kiedyś, że bardzo lubi próbować nowych rzeczy.
- To prawda, kocham przygody, więc kiedy dostaję propozycję, żeby na przykład skoczyć ze spadochronem, nie zastanawiam się ani chwili. Podobnie jest z telewizyjnymi show. Nie zdecydowałam się tylko na te, w których trzeba śpiewać. Najwięcej dowiedziałam się o sobie podczas "Tańca z Gwiazdami".
A nie w "Ameryce Express"?
- To wspaniała przygoda, ale "Taniec z Gwiazdami" był dla mnie bardziej ekstremalny. Wydawało mi się, że pójdzie mi znacznie lepiej. Aż tu nagle okazało się, że brak muzykalności, która uniemożliwia mi śpiewanie, jest przeszkodą także na parkiecie. Nigdy w życiu nie przeżyłam takiego stresu jak przed występami na żywo. To było niezwykłe doświadczenie, straszne, ale tak niesamowite, że wspaniale, że mogło być moim udziałem. Od samego początku wiedziałam z kolei, że pokocham "Amerykę Express" i tak też się stało.
W programie wystąpiła pani z Filipem. Pokazaliście wspaniałą więź matki i dorosłego syna. Wychowywała go pani sama. Co było w tym najtrudniejsze?
- Nie wiedziałam, na ile śmierć taty odbije się na psychice Filipa. Miał wtedy 7 lat. Martwiłam się, jaki wpływ będzie miało wychowanie chłopca bez ojca. Czy pozostawi jakiś deficyt? I tak naprawdę nie mam odpowiedzi na to pytanie, nie wiemy, kim byłby, gdyby to wszystko się nie stało. A co dla mnie było wyzwaniem? Chyba utrata poczucia bezpieczeństwa. W małżeństwie cała logistyka życia rodzinnego, finanse rozkładają się na dwie osoby. To był trudny moment, bałam się, jak sobie poradzę, ale pomógł mi mój niepoprawny optymizm. Ani przez chwilę nie pomyślałam, że życie się skończyło, że już nic dobrego mnie nie czeka.
Jest pani typem matki-przyjaciółki?
- Do czasu naszego udziału w "Ameryce Express" myślałam, że jestem matką, która wychowuje po partnersku. Okazało się jednak, że jestem dość apodyktyczna. Nie zauważyłam, że moje dziecko dorosło i że powinnam z nim ustalać decyzje, które dotyczą nas obojga. A ja podejmowałam je sama i liczyłam, że Filip się dostosuje. To nie było w porządku, ale mi wybaczył. Czegoś się nauczyłam o sobie dzięki temu programowi.
Filip także jest takim niepoprawnym optymistą? Jest spontaniczny jak pani?
- On się musi trzydzieści razy zastanowić, zanim podejmie jakąś decyzję. Ja podejmuję je bardzo szybko. Może czasem za szybko, ale potrzebuję tego, bo muszę sobie natychmiast porządkować wszystko, co dzieje się w moim życiu.
Są rzeczy, których chciałaby pani się jeszcze nauczyć?
- Całe mnóstwo! Myślę, że gdy przestanę mieć tę chęć nauki i doświadczania nowych rzeczy, to mogę się już położyć i umrzeć. To dla mnie bardzo ważne, aby ciągle się rozwijać. Oczywiście, kiedyś pewnie pojawią się jakieś ograniczenia, choroby, które mi tę aktywność utrudnią, ale na to nie będę miała wpływu. Póki co, potrzebuję mieć marzenia, ciekawość świata, snuć i realizować własne plany... Gdy przestanę to robić, usiądę w fotelu i zacznę żyć życiem bohaterów seriali, to mnie zastrzel (uśmiech).
Zaraz, zaraz... Nie lubi pani seriali?
- Uwielbiam, często wieczorem resetuję się, oglądając ciekawe produkcje, teraz zachwycam się "Downton Abbey". Obyczajowy, piękny serial. Chodzi mi o to, że z lenistwa przestajemy żyć własnym życiem, tylko żyjemy życiem fikcyjnych bohaterów. Oczywiście, kocham dobrze opowiedziane historie, ale jednak te moje są dla mnie najważniejsze.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: