Grzegorz Markowski: Spowiedź rockmana
Przyznaje, że ma na swoim koncie błędy młodości i kilka poważnych grzechów. Przed popełnieniem najcięższych ocaliła go miłość.
Trzeba wiedzieć, kiedy ze sceny zejść. Niepokonanym - śpiewał (posłuchaj!) przed laty Grzegorz Markowski (66 l.). Niedawno wyznał, że kończy karierę. Nagrał wraz z córką Patrycją swoją ostatnią płytę pt. "Droga", w przyszłym roku wyruszy w wieńczącą lata na estradzie, jubileuszową trasę koncertową zespołu Perfect, a potem uda się na zasłużoną emeryturę. Żegna się bez żalu.
- Jest taki nasz potencjał na życie, na działanie, na prawdę, na rodzaj energii, którą dostajesz od Stwórcy, z kosmosu. Myślę, że w uczciwy sposób powiem, że ten zasób mi się kończy - wyznał w jednym z wywiadów.
Muzyk nie ukrywa, że nadszedł czas podsumowań. Pojawiły się pierwsze zdrowotne problemy, które skłoniły go do refleksji nad życiem. Przyznał, że zdarzyło mu się popełniać błędy, grzeszyć i błądzić, ale zrobił wszystko, co mógł, aby odkupić swoje winy i naprawić wyrządzone krzywdy.
- Modlę się piosenkami, śpiewam też dla tych, którzy odeszli. "Autobiografię" (sprawdź!) traktuję jako spowiedź życia - zdradza artysta. Tekst tego utworu odwołuje się do prawdziwych wydarzeń z życia Markowskiego. Nawiązuje między innymi do młodzieńczego zauroczenia. Jako 15-latek zadurzył się w równolatce z sąsiedztwa. Relacja zaowocowała ciążą.
- Powiedziała mi, że kłopoty mogą być, ja jej, że egzamin mam. Odkręciła gaz, nie zapukał nikt na czas, znów jak pies, byłem sam... - śpiewa Grzegorz. Choć w rzeczywistości, na szczęście, nie doszło do dramatu, to sytuacja i tak nie wyglądała różowo. Nastolatek, którego przytłoczyła perspektywa zostania ojcem, zerwał kontakty z dziewczyną.
- Z mamą Piotra byłem bardzo krótko. Bo czy w wieku 15 lat można mówić o prawdziwej miłości? - zastanawiał się później. Skruszony przyznaje, że nie uczestniczył w wychowywaniu syna. Po latach nawiązali kontakt. Choć nie udało im się odbudować więzi, muzyk mówi o nim z dumą, ale i pokorą. Doskonale wie, że ten egzamin dojrzałości oblał. Popełniłby więcej życiowych błędów, gdyby Opatrzność w porę nie postawiła na jego drodze prawdziwego anioła.
Czytaj dalej na następnej stronie...
W 1970 roku, w jednej z kawiarni w Józefowie zobaczył śliczną dziewczynę. Zakochał się w niej bez pamięci. Krysia pochodziła z dobrego domu, uczęszczała do szkoły baletowej, była niezwykle subtelną istotą, a na dodatek miała zasady. Grzegorz nigdy wcześniej o nic Boga specjalnie nie prosił, ale wtedy zaczął się do Niego modlić: "Spełnij moje dwa życzenia - żeby być w muzyce i mieć za żonę Krysię". - I spełniło się - mówi Markowski.
Rockman jest przekonany, że to właśnie dzięki ukochanej nie zszedł na złą drogę. Wspólnie przetrwali lepsze i gorsze momenty. Nieraz brakowało im pieniędzy. Kiedy na świecie pojawiła się córka Patrycja, Grzegorz imał się różnych prac, by zapewnić byt rodzinie. Gdy stał się sławny, coraz bardziej zaczęły go pochłaniać rockandrollowe rozrywki.
- Pojawiło się sporo alkoholu, w zasadzie na jednym profilu można było spędzić życie. Było masę pokus - przyznaje muzyk. Tylko dzięki żonie udało mu się nie popełnić większych głupstw.
- Miałem rodzinę, to mnie ratowało. Miłość jest najpiękniejszym strażnikiem życia - podkreśla Markowski. Dodaje, że mógłby robić wszystko: zamiatać, stać na zmywaku, prowadzić roboty budowlane, śpiewać, nie śpiewać - byle tylko mieć Krystynę u boku.
Z Bogiem wokalista jest w dobrej komitywie. Mówi, że trudno, aby było inaczej, skoro jeden z jego braci, Rafał, jest biskupem. Kilka lat temu, przed poważną operacją, Grzegorz postanowił właśnie przed nim wyznać grzechy.
- To była najpiękniejsza spowiedź w moim życiu - wyznaje szczerze. Chociaż dostał wtedy rozgrzeszenie, to potem jeszcze wiele razy upadał. - Nie sztuka trzymać Pana Boga w pół, tylko padając łapać Go za piętę. I całe życie próbowałem, łapać Go za piętę - podsumowuje Markowski.
***
Zobacz więcej materiałów: