Halina Frąckowiak: Chciałabym to wymazać ze swojego życia. To straszne, co się stało!
Jest pełna ciepła i dobroci, choć życie boleśnie ją doświadczyło. Halina Frąckowiak (69 l.) podjęła niełatwą decyzję: wraca do show-biznesu. Wydała właśnie nowy singiel i wystąpi podczas tegorocznego festiwalu polskiej piosenki w koncercie "Złote Opole". O tragedii jednak nadal nie może zapomnieć.
Przygotowała pani nową piosenkę pt. "Blaszane pudełko"...
Halina Frąckowiak: Miałam takie w dzieciństwie. Chowałam w nim swoje skarby: spineczki, kolorowe szkiełka. Potem pojawiały się kolejne pudełka wypełnione tajemnicami, marzeniami. Idąc przez życie niesiemy tę pamiątkę dzieciństwa, i to jest nasza siła. We mnie wciąż bije serce dziewczynki.
Za czym pani tęskni?
- Za moją mamą, która odeszła. Za osobami, których już nie spotkam, a były w moim sercu. Tęsknię do miejsc kojarzących mi się z czymś bardzo pięknym. Tęsknię, by nagrać jeszcze nową płytę, czuję w sobie potencjał. Chciałabym też spisać swoje wspomnienia, ale przytłacza mnie ogrom spraw, które wydarzyły się w moim życiu.
Czy jest coś, co chciałaby pani wymazać gumką? Wypadek samochodowy z 1990 roku?
Chciałabym go wymazać, bo to straszne, co się stało. Kiedy ciało zostaje poturbowane, to zawsze ma to poważne konsekwencje. Nie kłóciłam się z Bogiem, pytając: "Dlaczego ja?". Uważam, że każde wydarzenie, zwłaszcza przykre, jest po coś. Nie chciałam jechać na ten koncert, dostałam impuls, którego nie posłuchałam, bo nie potrafiłam odmówić. Myślę, że w tamtym momencie życia musiałam się zatrzymać i zastanowić: Co teraz?
Wyciągnęła pani wnioski?
- Myślę, że jestem bardziej uważna i słucham siebie. Jestem bardziej roztropna. Ale tylko bardziej...
Najważniejsze, że pani przeżyła. Kiedyś pani syn powiedział: "Bo mamy nie umierają".
- Czułam, że muszę żyć, mój syn miał wtedy dziewięć lat. Matka wie, że dziecko jest bezbronne, i ona zrobi wszystko, by je chronić. Syn był moją największą siłą. Miałam świadomość, że moja mama sama mogłaby tego nie udźwignąć. Po wypadku świat mi pokazał, ile jest miłości w ludziach, dostałam jej bardzo, bardzo dużo. Przeżyłam, bo pewnie miałam do wyprostowania wiele rzeczy w swoim życiu. Wypadek nauczył mnie pokory. Wciąż mam oczekiwania, marzenia, ale dziś oddaję wszystko woli Bożej. Niech się dzieje Twoja wola, będzie tak, jak Ty to widzisz, Boże.
Czytaj dalej na następnej stronie...
O nic nie prosi pani Boga?
- Oczywiście, że proszę. O bliskich, codziennie. Jeśli mnie boli dusza, serce, jest mi źle, płaczę. To jest moja modlitwa, którą zanoszę do Stwórcy. Opowiadam po prostu, jak mi jest. Łzy płyną mi także, gdy jestem szczęśliwa, gdy się wzruszę. Czuję wdzięczność za to, co mam, bo wiele dostałam. Dziękuję za to, że Bóg cały czas mnie prowadzi.
I wiele pani robi dla potrzebujących. Opiekowała się pani umierającą Kasią Sobczyk...
- Jestem z dobrej matki. Mam ogromną potrzebę pomagania. Teraz już nawet nie myślę, że dobro wraca. Po prostu jak trzeba i mogę, to jestem.
Sama wychowywała pani syna, bo jego ojciec Józef Szaniawski za działalność polityczną spędził kilka lat w więzieniu. Kto wtedy panią wspierał?
- Moja cudowna mama, która mieszkała z nami od urodzenia Filipa. Dzięki niej syn nie był dzieckiem z kluczem na szyi. Rodzina jest wielką siłą.
Niedawno po raz drugi została pani babcią, a wnuczka ma na imię Zosia, tak jak pani mama. Z wdzięczności?
- Tak to traktuję. Imię wybrał syn z synową Agnieszką, a ja byłam wtedy najszczęśliwszą osobą na świecie. Z okazji chrztu Zosi sprezentowałam wnuczce pamiątkę po mojej ukochanej mamie - jej święty obrazek z moją dedykacją. Pamiętam, jak przez całe moje dzieciństwo wisiał na ścianie. Potem, do czasu urodzenia się Zosi, był ze mną. To jest obrazek ze św. Teresą od Dzieciątka Jezus. Moja mamusia miała na drugie imię Teresa.
Wiem, że ma pani osobisty zegarek Jana Pawła II. Mówił o tym kardynał Stanisław Dziwisz.
- Nie mogę zdradzić, jak go otrzymałam. Wiem, że zegarek przestał chodzić, a Ojciec Święty zostawił go u sióstr zakonnych w Rzymie. Potem trafił w moje ręce. Nie noszę go, ale traktuję jak relikwię.
Jest pani piękną, wykształconą kobietą. Dlaczego ponownie nie wyszła pani za mąż?
- Widocznie nie spotkałam kogoś takiego, z kim chciałabym wziąć ślub. Pewnie też nie miałam odwagi. Filip był dorastającym chłopcem, czułam się odpowiedzialna za niego, nie chciałam komplikować mu życia. Ale jestem otwarta na wszystko, co dobre, piękne i kochane. Bardzo potrzebuję być z ludźmi. Mam rodzinę, uwielbiam, jak przychodzą do mnie goście. Nie chcę powiedzieć, że nie mam tęsknot, marzeń osobistych, jednak staram się cieszyć tym, co jest.
Gdy wnuki, Franek i Zosia, kiedyś zapytają panią o drogowskaz na życie, co im pani odpowie?
- Najgorsze, iż młodzi wcale nie słuchają dorosłych. Według mnie dobrym drogowskazem na życie jest miłość i roztropność. Sobie też bym tak w przeszłości wiele razy powiedziała, ale już nie powiem. Każdy człowiek jest we wszystko wyposażony. Gdy pobudzi sumienie, znajdzie jasne, gotowe odpowiedzi na najtrudniejsze pytania. Tylko te nasze temperamenty niestety czasami nas gubią. Ale każdy dzień jest szansą na wyprostowanie drogi.
***
Zobacz więcej materiałów:
Rozmawiała: Iwona Spee