Halina Kunicka o relacjach z synem: Ta miłość wiele mnie kosztuje
Choć od czasu, kiedy zmarł jej mąż, minęło już 10 lat, piosenkarka wciąż nie może się z tym pogodzić. Jest sama, choć nie samotna. Poukładała swój świat, ale nie odcina kuponów od sławy. Niedawno dostała lukratywną propozycję z Ameryki...
Niekwestionowana gwiazda polskiej piosenki ma na koncie ponad milion sprzedanych płyt. Zachwycała głównie w latach 60. i 70., ale i dziś ma swoją wierną publiczność.
W rozmowie z "Na Żywo" Halina Kunicka (79) zdradziła, czy żałuje, że nigdy nie pracowała w wyuczonym zawodzie, jakim mężem był starszy od niej o 9 lat Lucjan Kydryński oraz kto jest jej bliskim przyjacielem.
Ma pani swoich fanów nie tylko w Polsce, ale na całym świecie.
Halina Kunicka: - Rzeczywiście, w styczniu dostałam propozycję występów w Ameryce. Nie wiem, czy ją przyjmę, bo to daleko i przyznaję, że trochę obawiam się nowego miejsca. Występy w Polsce to co innego. Publiczność, którą tłumnie spotykam podczas moich recitali, to dla mnie ogromny prezent od życia.
Jak zaczęła się pani przygoda z piosenką?
- Byłam na trzecim roku studiów prawniczych, kiedy mama usłyszała o konkursie wokalnym organizowanym przez Polskie Radio. Pojechała ze mną na przesłuchanie. Zaczęłam występować, ale z nauki nie zrezygnowałam. Obroniłam pracę magisterską z procedury karnej, lecz w zawodzie nie pracowałam. Muszę przyznać, że nigdy tego nie żałowałam.
Trudno się dziwić. W końcu dzięki śpiewaniu poznała pani swojego przyszłego męża Lucjana Kydryńskiego.
- Przydarzyło się nam coś, czego życzyłabym każdemu. Pracowaliśmy razem, wyjeżdżaliśmy z koncertami. W pewnym momencie uświadomiłam sobie, że nie jesteśmy tylko przyjaciółmi. Dostałam od losu niezwykle pogodnego i doświadczonego życiowo człowieka. Był dla mnie autorytetem. Sprawiało mi przyjemność myślenie, że to mój mąż, mój mężczyzna.
Jak radziliście sobie z prowadzeniem domu?
- Przez wiele lat była z nami pani Władzia. Pomagała w domu, zajmowała się naszym synem Marcinem, gdy wyjeżdżaliśmy. Dużo czasu spędzaliśmy w Warszawie. Ja gotowałam, sprzątałam, robiłam zakupy. Mąż pomagał, choć jajecznica była szczytem jego kulinarnych możliwości.
Pani mąż odszedł w 2006 r...
- Nie sztuką jest funkcjonować, gdy się ma poukładane życie i poczucie bezpieczeństwa. Wraz z odejściem Lucjana wszystko się zmieniło. Lata, które upływają, wcale nie leczą ran. Ale trzeba żyć dalej. Najlepszym lekarstwem okazał się powrót na scenę, życzliwa publiczność, poczucie, że jestem potrzebna.
Jak układają się pani relacje z synem i z synową Anią Jopek?
- Marcin to mój ukochany przyjaciel, ale ta miłość wiele mnie kosztuje, bo syn żyje swoją pasją. Przez 25 lat wyjeżdżał w bardzo niebezpieczne rejony Afryki. Wielokrotnie ciężko chorował, leczył się w tamtejszych szpitalach, a my umieraliśmy ze strachu. I choć pękało nam serce, szanowaliśmy jego wybory. Owocami tych wypraw są książki, że przypomnę tylko ostatnią "Biel. Notatki z Afryki". A Ania, moja synowa, to wielka artystka. Ostatnio, kiedy śpiewała w duecie ze Stingiem, wzruszyła mnie do łez.
Jest też pani babcią. Jacy są pani wnukowie?
- Czy jest szansa, że któryś z nich zwiąże się z estradą? Franek w tym roku zdaje maturę. Zrezygnował ze szkoły muzycznej, ale muzyki nie porzucił. Założył zespół metalowy, komponuje, śpiewa, gra na gitarze basowej. Z kolei szesnastoletni Staś nie sprecyzował jeszcze swoich zainteresowań, ale myślę, że nas zaskoczy.
Rozmawiała: Małgorzata Jungst
***
Weź udział w konkursie i wygraj książkę. Szczegóły TUTAJ