Reklama
Reklama

​Halina Miroszowa: Zmuszono ją do pracy w telewizji, a pół wieku później... wyrzucono bez słowa!

Halina Miroszowa jest jedną z największych legend TVP i - tak nazywa ją m.in. Olga Lipińska - matką chrzestną wielu telewizyjnych karier. Niewiele osób wie, że dziennikarka, która całe swoje życie pomagała ludziom skrzywdzonym przez los, sama przeszła przez piekło...

Kiedy w 1959 roku Halina Miroszowa została służbowo przeniesiona z radia do telewizji, zarzekała się, że długo nie popracuje w charakterze "głowy gadającej w małym okienku". Uważała telewizję za niepoważną i niepotrzebną instytucję bez przyszłości.

"Za to radio było dla mnie czymś niezwykłym, magicznym, cudownym" - wyznała wiele lat później, opowiadając o początkach swej trwającej prawie pół wieku przygody z telewizją.

"Jeśli któryś z radiowców podpadł w swojej macierzystej firmie, przesuwano go do telewizji za karę jako do pośledniejszego środka przekazu" - twierdzi w swej książce "Prezenterki" Aleksandra Szarłat, powołując się na słowa Haliny Miroszowej.

Reklama

Nie wiadomo, czym Halina podpadła swym szefom z radia, że oddelegowali ją do TVP. Faktem jest, że w 1959 roku rozpoczęła pracę w "pośledniejszym" medium i została w nim aż do 2003 roku, kiedy to... wyrzucono ją bez słowa wyjaśnienia, choć była już wtedy emerytką jedynie dorabiającą w telewizji na pół etatu.

"Dostałam wypowiedzenie. Nikt nie zawracał sobie głowy podziękowaniem mi za pół wieku pracy, ale nie przejmuję się tym, bo wiem, że przez te wszystkie lata zrobiłam dużo dobrego dla ludzi" - powiedziała w wywiadzie dla "Gazety Łomżańskiej".

Zanim Halina Miroszowa dostała swą pierwszą pracę w Polskim Radiu, marzyła, by zostać lekarką. Niestety, ambitne plany przerwał jej wybuch wojny... Miała zaledwie 24 lata i rocznego syna, gdy mąż - uczestnik powstania warszawskiego - został aresztowany i zesłany do Auschwitz, skąd przeniesiono go później do obozu w Alzacji, gdzie zginął. Przeszła przez piekło, samodzielnie zajmując się dzieckiem, ukrywając przed Gestapo i... czekając na powrót ukochanego mężczyzny. O tym, że została wdową, dowiedziała się dopiero po wyzwoleniu.

Po wojnie Halina Rościszewska (posługiwała się nazwiskiem zmarłego męża) nie mogła kontynuować nauki i musiała zapomnieć o marzeniach. Podjęła pracę urzędniczki. Pewnego dnia przypadkiem dowiedziała się, że radio organizuje konkurs na pracowników programowych. Zgłosiła się i dostała posadę!

"Zostałam reporterką. Czułam się w tej roli znakomicie, mimo że nie miałam do tej pracy żadnego przygotowania" - wspominała w wywiadzie.

Wśród osób, z którymi współpracowała, był pomysłodawca audycji "Muzyka i aktualności". Zakochała się w nim bez pamięci. Wiele lat później, gdy Henryk Mirosz (to jemu zawdzięczała nazwisko, pod którym na trwałe zapisała się na kartach historii TVP) zachorował na Alzheimera, poświęcała cały swój czas, by się nim opiekować. Miała 86 lat, gdy po raz drugi została wdową. 

Halina Miroszowa żartowała często, że do pracy w telewizji została zmuszona, ale nigdy nie żałowała, że jednak została "gadającą głową". Przez kilkadziesiąt lat zajmowała się w TVP problematyką społeczną, docierała z kamerą do ludzi skrzywdzonych przez los, interweniowała w ich obronie u władz.

"Rolą dziennikarza jest nie tylko informowanie, ale też pomaganie" - napisała w autobiografii "Mój czas".

Program "Telewizja nocą", który prowadziła na żywo z Aleksandrem Małachowskim - choć emitowany był po godzinie 23. - bił rekordy powodzenia i przez pięć lat w każdą środę przyciągał przed telewizory miliony widzów. Halina Miroszowa codziennie dostawała setki listów od szukających u niej pomocy lub tylko przesyłających pozdrowienia i wyrazy sympatii ludzi.

"Jak jemioła wegetuje dzięki sokom drzewa, tak ja żyję dzięki autorom tych listów" - mówiła.

Halina Miroszowa nie wyrzuciła ani jednego listu, jaki dostała. Trzymała je - posegregowane tematycznie - w ogromnych pudłach i zabrała ze sobą nawet do Domu Aktora w Skolimowie, gdzie zamieszkała w 2011 roku.

Odeszła 1 sierpnia 2014 roku - niespełna dwa miesiące przed swymi 94. urodzinami.

"Wydawało się, że Mama jest wieczna. W piątek wieczorem poczuła się źle. Do Domu Aktora w Skolimowie, gdzie przebywała od trzech lat, wezwano pogotowie. W szpitalu w Piasecznie stwierdzili zawał serca. Niestety, nie udało się lekarzom Jej uratować. Moja Mama nie żyje" - napisał w mediach społecznościowych syn dziennikarki Marcin Mirosz.

 

 

 

Źródło: AIM
Dowiedz się więcej na temat: TVP
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy