Halina z "Sanatorium miłości" ma poważne problemy ze zdrowiem
Znana z "Sanatorium miłości" Halina Bernacka (66 l.) w ostatnich tygodniach zaczęła mieć poważne problemy z chodzeniem.
Wspomnienia z pobytu w Ustroniu wracają do niej codziennie, wywołując uśmiech na twarzy. Wie, że gdyby nie uległa namowom córek i nie zgłosiła się do programu, znacznie ciężej byłoby jej teraz.
W ostatnich tygodniach zaczęła mieć poważne problemy z chodzeniem, dlatego nie wzięła udziału w nagraniach do programu, który emitowany był w Wielkanoc. Sprawy także nie ułatwia pandemia, nie pozwalając na jakiekolwiek odwiedziny w domu pani Haliny.
Jednak dzięki pobytowi w Ustroniu ma teraz wielkie oparcie w serdecznej przyjaciółce. Jest w stałym kontakcie z Iwoną Mazurkiewicz (61 l.), która była jej współlokatorką w sanatorium.
Od najmłodszych lat przykładem była dla niej mama, gospodarna, piękna i niezwykle pogodna.
- Ciągle jest samodzielna, choć ma 93 lata! Gotuje obiady dla 10 osób. Mam nadzieję, że będę taka, jak ona! - zdradziła pani Halina, która w dzieciństwie była wyjątkowo muzykalna.
Grała na akordeonie i pianinie, ale mama wskazała jej inną drogę życiową. Za namową rodzicielki skończyła technikum rolnicze. Myślała o studiach, ale był to czas, że w domu zrobiło się bardzo krucho z finansami.
Porzuciła tę myśl i podjęła pracę w rodzinnych Kielcach. Ale najważniejszym marzeniem była duża, szczęśliwa rodzina. Wyszła za mąż i urodziła trójkę dzieci. Niestety, bajka szybko zmieniła się w szarą rzeczywistość. Cały dom spoczął na jej barkach!
- Mąż nie krzywdził mnie fizycznie, ale psychicznie - wspomina.
- Brakowało mi bezpieczeństwa, zrozumienia, ciepła. Byłam samotna w małżeństwie.
Szok przeżyła, gdy tuż przed Pierwszą Komunią Świętą najmłodszej pociechy usłyszała, że mąż chce opuścić rodzinę. Nie mogła na to pozwolić. Robiła wszystko, by zrozumiał, jak ważny jest, jak potrzebuje go trójka dzieci.
- Wyszedł, twierdząc, że mnie nigdy nie kochał, a ożenił się ze mną, żeby sobie poprawić byt - mówi ze łzami w oczach.
Choć od tamtego maja minęły lata, dla Haliny wciąż te słowa pozostają cierniem w duszy. Mąż wrócił po czterech miesiącach. W tym czasie narobił długów, ale tak błagał o przyjęcie, że nie mogła odmówić.
Podjęła próbę odbudowania tego, co legło w gruzach. Najważniejsze było dla niej dobro dzieci. Kilka lat żyli razem, ale jakby obok siebie. Mąż coraz częściej winą za swoje złe decyzje obarczał Halinę. Borykali się z finansowymi problemami. Aż pewnego dnia wyszedł i już nie wrócił.
To był dla niej najtrudniejszy okres w życiu. Samotność powoli odbierała jej siły, nie pomagali lekarze. Ciężkie przeżycia przypłaciła wylewem. Na szczęście obok niej była mama. Przejęła część domowych obowiązków. Halina szybko wróciła do zdrowia.
Pewnego dnia dowiedziała się, że mąż jest w śpiączce. Nie miała sił, by iść do niego do szpitala, ale za namową mamy pożegnała się z nim. Zmarł następnego dnia.
- Do dziś ciężko mi z tym żyć, bo ja go bardzo kochałam, a nic nie miałam w zamian - powiedziała przed kamerami. Choć życie nie jej oszczędzało, zebrała siły, skupiła się na pracy.
Została kobietą biznesu i przez lata prowadziła sklep wielobranżowy. Na emeryturę przeszła sześć lat temu. Opiekowała się gromadą wnuków - aż szóstką!
W wolnym czasie szyła, robiła na drutach, jeździła na rowerze i biegała. Długo udawało się zapełniać pustkę. Jednak wnuki rosły, a ona coraz częściej przepłakiwała wieczory. Jej dzieci nie chciały na to patrzeć.
Sama nie wie, jak dała się im namówić na wyjazd do Ustronia. A jednak! I choć żaden z panów nie zagościł w jej sercu, to znalazła cenniejszy skarb: wspaniałą, bezinteresowną przyjaźń!
Teraz z Iwoną rozmawiają godzinami. Mają o czym - może uda się spotkać jesienią, kiedy minie już epidemia? Na razie Halinę martwią poważne problemy zdrowotne, z którymi zmaga się w ostatnim czasie.