Hanna Śleszyńska: Facetów trzeba chwalić. Zrozumiałam to za późno
Hanna Śleszyńska (56 l.) uważa, że pochwał w związku nigdy dość.
Mówi się o niej: wulkan energii. Hanna Śleszyńska ma żywiołowy temperament, siłę przebicia i wytrwałość w dążeniu do celu. Aż dziw, że znajduje czas na wszystkie swoje pasje i obowiązki.
O której dziś pani wstała?
Hanna Śleszyńska: - O godzinie... siódmej. Przez wiele lat budziłam się właśnie o tej porze, bo zawoziłam syna do szkoły. Zawsze było mi go żal, że taki niewyspany, więc chciałam mu chociaż odrobinę ulżyć. Ale od pewnego czasu mam ten komfort, że nie muszę już tak wcześnie wstawać.
Pytam, bo zastanawiam się: ile tak aktywna kobieta jak pani potrzebuje snu?
H.Ś: - Ciężko powiedzieć. Tak naprawdę zawsze wstaję kiedy trzeba i nie mam z tym najmniejszego problemu. Nigdy nie odsypiam w dzień. Mam to po mamie. Ona nigdy nie umiała położyć się w ciągu dnia, nawet jak była bardzo zmęczona, wolała przemęczyć się do wieczora. Ale za to potrafię spać w samochodzie i to w każdej pozycji.
W pani rodzinie wszystkie kobiety były tak energetyczne? Ma to pani po nich?
H.Ś: - Były aktywne i bardzo dzielne. Duża część mojej rodziny wyjechała po wojnie na ziemie odzyskane, u ciotki została jedynie moja mama, bo była zapisana tu do liceum. I tak oddzieliła się od najbliższych i ze wszystkim musiała dawać sobie radę. Nigdy na nic nie narzekała, nie biadoliła, nie prawiła mi morałów. Taka mama to prawdziwy skarb.
A myśli pani, że jesteśmy silniejsze od mężczyzn?
H.Ś: - Podobno tak jest. Ale nie chcę generalizować. Kobiety po prostu muszą być silne, nie mają wyjścia.
Tak? A podobno mężczyźni boją się takich dzielnych i zaradnych kobiet.
H.Ś: - Dlatego czasami dobrze jest zagrać bezradną i bezbronną, aby mężczyzna mógł się wykazać. Facet musi od czasu do czasu podwinąć rękawy i spocić się przy wbijaniu gwoździa. I nawet jeżeli zrobi to krzywo, trzeba go za to chwalić. To najlepiej działa na związek.
Pani tak robi?
H.Ś: - Przez lata popełniałam ten błąd i ochrzaniałam swoich facetów za rzeczy, które robili źle. Zbyt późno zrozumiałam, że stale trzeba ich doceniać i chwalić.
Co jest największym wyzwaniem w związku?
H.Ś: - Już sam związek jest wyzwaniem. Kiedyś inaczej to wszystko rozumiałam. Pierwszy raz wyszłam za mąż tuż po studiach. Wtedy chciałam mieć wszystko: dom, dziecko i psa. Pierwsze marzenie udało się zrealizować dzięki pomocy naszych rodziców. Później pojawił się pies Pecik i syn Mikołaj. Gdyby nie rodzice, nie dalibyśmy sobie rady. Nie było nas stać na opiekunkę, bo nasze pensje wystarczały tylko do połowy miesiąca. Żyliśmy bardzo skromnie.
Nie podejrzewam jednak, że brak pieniędzy zadecydował o końcu związku. Czego zatem zabrakło?
H.Ś: - To były inne czasy, stan wojenny. Wtedy bardzo szybko podejmowało się decyzję o ślubie. Bezpieczniej było razem. Stąd nasze szybkie organizowanie wspólnej przyszłości. Poza tym byłam młoda, tuż po studiach i pewnych rzeczy po prostu nie potrafiłam wtedy docenić. W pewnym momencie wydawało mi się, że za wcześnie na takie uporządkowane życie.
Stabilizacja panią przeraziła?
H.Ś: - Chyba chciałam jeszcze w swoim życiu zaszaleć. I to ja byłam motorem rozwodu. Na szczęście dziś żyjemy z byłym mężem w dużej przyjaźni.
Wie pani jak w dzisiejszych czasach wychować chłopca na mężczyznę?
H.Ś: - Nawet wczoraj rozmawiałam na ten temat z moim facetem Jackiem. Obydwoje jesteśmy przeciwnikami ostrych metod wychowawczych. Ja nigdy nie byłam tak wychowywana i nie zafundowałam tego swoim synom. Być może jestem zbyt liberalna. Ale zawsze kierowałam się miłością. Tak traktowali mnie rodzice, a ja starałam się nie zawieść ich zaufania. A wobec synów nigdy nie umiałam być konsekwentna i surowa.
Mama kumpela?
H.Ś: - Matka zawsze powinna zostać matką. Na pewno nie byłam matką kumpelą, która zapaliła z synami zioło (śmiech). Musi być zachowana jakaś granica. Moi rodzice nigdy na mnie nie krzyczeli i nie karali mnie, gdy zrobiłam coś nie tak. Zawsze czułam ich wsparcie. Jestem im za to bardzo wdzięczna. Właśnie w taki sam sposób wychowywałam swoich synów.
Wyszło im to tylko na dobre!
H.Ś: - Mikołaj i Kuba są wspaniali. Są naprawdę fajnymi i ciekawymi ludźmi, otwartymi na innych. Mój starszy syn robi w tej chwili doktorat. Studiował neurokogniwistykę na SWPS-ie. Trzymam kciuki, żeby dostał kiedyś nagrodę za odkrycie w dziedzinie funkcjonowania mózgu. (śmiech)
Ma żonę?
H.Ś: - Jak na razie dziewczynę. Ola kończy ten sam kierunek co Mikołaj. I już jest laureatką diamentowego grantu. Fajnie się dobrali. Jest cudowna i świetnie gotuje.
A Kuba nadal mieszka z panią?
H.Ś: - W domu został mi tylko on. Kuba studiuje stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Warszawskim. Będzie próbował jeszcze zdawać na wydział aktorski do szkół teatralnych, ale - błagam - o tym nie rozmawiajmy, żeby nie zapeszyć...
Na pani oko - zostanie aktorem?
H.Ś: - Jak ktoś się naprawdę uprze, to na pewno zostanie aktorem. Ale proszę pamiętać, że to szalenie ciężki zawód. Czasami telefon milczy...
A Zależy czyj. Pani raczej nie!
H.Ś: - Faktycznie, mam za sobą pracowity sezon. Premiera "Polityki" w Teatrze 6. piętro, "Makrabesek" w Teatrze Syrena, "Psiunia" w Teatrze Kamienica. Poza tym po roku wznowiłam swój monodram "Kobieta pierwotna". Jestem też gościem w przedstawieniu "Młynarski obowiązkowo". A do tego wszystkiego dochodzą seriale - "O mnie się nie martw" i "Blondynka". Teraz reaktywujemy śmieszną sztukę czesko-polską w Teatrze Capitol "Pomalu, a jeszcze raz". Tak naprawdę kalendarz zapełnia mi się już na styczeń, luty, marzec, kwiecień, maj 2016 roku. A jeszcze chciałabym znaleźć czas na swoje muzyczne projekty. Cały swój czas mogłabym poświęcić aktorstwu. Wychodzi więc na to, że jestem pracoholikiem. (śmiech)
Pan Jacek nie protestuje?
H.Ś: - On jest taki kochany. Naprawdę mamy wobec siebie tony wyrozumiałości. Umiemy cieszyć się z tego co mamy. Nie rozumiemy takich par, które każdego dnia robią sobie piekło. Cieszymy się z luksusu bycia razem. Nigdy nie mamy siebie dosyć.
To dlaczego nie poślubi pani Jacka?
H.Ś: - Żeby tego nie stracić!