Helena Norowicz: Życie zaczyna się po osiemdziesiątce!
Kto powiedział, że życie starszej pani ma być banalne i pozbawione emocji? Piękno i klasa nie mają wieku. Po osiemdziesiątce Helena Norowicz we wspaniałym stylu rozpoczęła przygodę z modą.
Wystąpiła w kampaniach marek odzieżowych Bohoboco i Nenukko, pokazując, że moda nie zamyka się w żadnej granicy wieku.
- Wszystko zaczęło się od zdjęć. Reżyserka i aktorka Aleksandra Popławska zrobiła mi sesję i kilka moich fotografii zamieściła na swojej stronie internetowej. Zdjęcia obejrzała młoda fotografka Kasia Ładczuk i zaproponowała mi sesję. Oferta nowej pracy zaskoczyła mnie - opowiada Helena Norowicz.
Potem uwagę zwrócili na nią projektanci z Bohoboco i zaprosili na spotkanie. - Najpierw myślałam, że to żart. Mam wystąpić w kampanii ich firmy u boku pięknej dziewczyny? W końcu doszłam do wniosku, że skoro chcą mnie taką, jaką jestem, to dlaczego nie? Pójdę na całość!
Szybko okazało się, że była to dobra decyzja.
Urodziła się w Chiłowszczyźnie na Litwie (dziś Białoruś). Ojciec pani Heleny bardzo chciał się kształcić, ale jako jedyny potomek płci męskiej musiał przejąć majątek. Ożenił się.
Na świat przyszły córki: Władysława, Ludwika, Helena, Leokadia, Teresa. - Mama wychowywała nas w myśl zasady: dziewczyna powinna umieć tańczyć, a pracy to ją bieda nauczy.
Byłam "środkowa" i w związku z tym często czułam się samotna. Starsze siostry lekceważyły mnie, młodsze lekceważyłam ja. Kiedy byłam zła, opowiadałam im historie, jak sąsiadce podczas dojenia krów diabły z wiadra wyskakiwały.
Ich domu nie ominęła wojenna zawierucha. W każdej chwili groziło im zesłanie na Syberię. Pamięta pełne grozy noce, gdy rodzina układała się do snu w zimowych paltach, a przy drzwiach stały worki z suszonym chlebem.
Na szczęście uniknęli zesłania. W 1945 r. podjęli decyzję o wyjeździe do Polski. Zamieszkali w Koszalinie.
Po maturze zastanawiała się, co dalej? W gimnazjum należała do drużyny piłki siatkowej i brała udział w ogólnopolskich mistrzostwach szkół, postanowiła więc złożyć papiery na AWF w Warszawie. Na egzamin jednak się spóźniła.
Zawiadomienie o terminie przyszło pocztą, kiedy nie było jej w domu. Wtedy mieszkająca we Wrocławiu siostra zaproponowała jej gościnę. Przyjęła zaproszenie i podjęła pracę w administracji, a wieczorami chodziła do teatru.
- Pewnego dnia, wychodząc z Teatru Polskiego, zobaczyłam plakat informujący o naborze kandydatów do szkoły teatralnej w Łodzi. Od lat marzyłam o aktorstwie, na akademiach recytowałam wiersze, ale nigdy nie odważyłabym się złożyć papierów do szkoły teatralnej. Tym razem pomyślałam: a co mi szkodzi? Zaryzykuję!
Na I roku miała sen. Jak się później okazało, proroczy.
- Maria Dulęba i Irena Solska, wybitne aktorki, wywróżyły mi, że całe zawodowe życie zwiążę z Warszawą. Tak się stało. Tuż po dyplomie Emil Chaberski, rektor szkoły teatralnej, a także wieloletni dyrektor teatrów warszawskich, zaproponował grupie absolwentów angaż do Teatru Klasycznego. Pracowała tam 10 lat.
Potem Klasyczny podzielono na teatry Rozmaitości i Studio.
Była Tatianą w "Mieszczanach", Kassandrą w "Wojny Trojańskiej nie będzie", Jokastą w "Edypie".
Grała m.in. w "Agencie nr 1", "Matce Teresie od kotów", "Dekalogu IV", "Stawce większej niż życie", teraz w "Ederly".
Udało jej się stworzyć wspaniały, długoletni związek małżeński.
Z Władysławem Marianem Pysznikiem, absolwentem wydziału aktorskiego i reżyserii łódzkiej filmówki, jest ponad pół wieku.
Choć początki małżeństwa, gdy nie mieli własnego lokum nie należały do łatwych, dziś z rozrzewnieniem wspominają pierwsze wspólne lata.
- Było u nas o wiele więcej dni słonecznych niż pochmurnych. Kochamy się, nie jesteśmy zaborczy, realizujemy własne pasje. Najważniejsze to zaufanie do partnera, ale też do siebie i pewność, że z drugą osobą spędzimy całe życie. Wrogiem małżeństwa są: brak tolerancji, dyplomacji, nieuważność.
Miała 67 lat, gdy przeszła na emeryturę. W pełni sił twórczych.
- Czułam się, jakby mi skrzydła obcięli. Coś się skończyło, nic dalej się nie wydarzy - uważałam. Wyjechałam na wieś. Wtedy pomyślałam, że choć inni niczego ode mnie nie chcą, ja muszę wymagać od siebie.
Nie zrezygnowałam z gimnastyki, robiłam szpagaty, chodziłam na długie spacery. Zajęłam się działką - cały hektar! Kopałam, przesadzałam, taczkami woziłam ziemię, wyremontowałam domek. To było moje oswajanie starości. Zamiast martwić się przemijaniem, liczyć kolejne zmarszczki, myślałam o działce - mówi.
- Jeśli nie możesz biegać, spaceruj, jeśli nie możesz spacerować, czołgaj się. Ale się ruszaj - to moja dewiza. Czas nas oszczędza, jeśli traktujemy go jak przyjaciela, a nie wroga.
Najskuteczniejszym z kosmetyków jest hasło: jak wspaniale jest żyć. Nie patrzę wstecz. Nie żałuję. Młodość się nie powtórzy. Miałam wspaniałe życie, nadal takie mam.
M. Jungst