Reklama
Reklama

Henryk Machalica: Czas zabliźnił stare rany i pozwolił mu zbliżyć się do synów

W młodości pracował jak szalony, do utraty tchu. Zapłacił za to rozpadem rodziny. Choć powtarzał, że nie zagrał roli życia, odszedł spełniony i pogodzony ze śmiercią...

Najczęściej obsadzano go w rolach inteligentów. I nic dziwnego, gdyż Henryk Machalica (†73 l.) miał wygląd typowego przedwojennego profesora - przygarbiona sylwetka, wysokie czoło, okulary. Tymczasem aktor urodził się w małej wiosce Chybie na Śląsku, do 15. roku życia mówił gwarą śląską i nie dane mu było skończyć studiów.

W biednych powojennych czasach aktorstwo wydawało się mrzonką, dlatego na początku lat pięćdziesiątych pracował jako nauczyciel w Bielsku- Białej. Nie wytrzymał tam długo i dał się ponieść artystycznej duszy. - Szkoła nie zaspokajała moich potrzeb emocjonalnych, chociaż przekonałem się, że w profesji nauczyciela jest sporo aktorstwa. Myślałem o pracy w radiu, lecz brakowało mi odpowiedniego przygotowania. Gdy miejscowy teatr lalkowy rozpoczął nabór, zgłosiłem się i zostałem przyjęty - wspominał Henryk.

Reklama

Kiedy w 1954 r. zdał egzamin na aktora lalkowego, miał 24 lata, był już młodym mężem i ojcem dwuletnich bliźniąt - Krzysztofa i Aleksandra. Rok później przyszedł na świat jego trzeci syn, Piotr. Żona Machalicy, Maryla, zajmowała się domem, a on próbował zarobić na utrzymanie rodziny. Jeździł za pracą po całym kraju, zmieniając miasto za miastem. Zaczynał w teatrze lalkowym w Bielsku-Białej. Stamtąd przeniósł się do Jeleniej Góry.

- Przyszedł do nas do Teatru Dolnośląskiego w 1955 r. - opowiadał aktor Czesław Stopka. - Stworzyliśmy grupę pięciu przyjaciół, którzy nie mogli pójść do szkoły teatralnej, a postanowili zostać aktorami. Henio był najstarszy: miał 25 lat, już żonę i trzech synów. Spędzaliśmy całe dnie w teatrze - wspominał i dodawał, że z powodu braku aktorów grali wtedy wszystko: od świętego po krowę. Henryk pracował do utraty tchu, a w poniedziałek - jedyny wolny dzień w tygodniu - równie intensywnie balował z kolegami. Czasem tylko przyjeżdżała w odwiedziny Marylka z bliźniakami i Piotrusiem w wózeczku.


W 1958 r. Machalica zdał egzamin eksternistyczny i dostał dyplom aktora dramatycznego. Ale jego grupa teatralna się rozpadła i postanowił wrócić do domu w Bielsku-Białej. Nie zabawił tam długo. Dostał propozycję od przyjaciela, Jerzego Zegalskiego, który objął fotel dyrektora Teatru Lubuskiego w Zielonej Górze. Potem poszedł za dyrektorem do teatru w Białymstoku. I choć dostał tam mieszkanie, nie zdążył się zadomowić, bo po jednym sezonie przeniósł się do Poznania.

Taka praca nie mogła sprzyjać zacieśnianiu rodzinnych więzów. Henryk bardzo źle znosił wielomiesięczne rozstania z żoną i synami, ale ponieważ nie miał wyboru, w domu pozostawał tylko gościem. Nic dziwnego, że po kilku latach ten dom się zaczął po prostu rozpadać... Kiedy Henryk dostał od Adama Hanuszkiewicza angaż w stołecznym Teatrze Narodowym i w 1967 r. przyjechał do Warszawy, był już rozwiedziony. Mimo rozstania, starał się, o ile to było możliwe, zachować dobre stosunki z byłą żoną i swoimi synami.

- To, za co jestem ogromnie wdzięczny mamie - nie dała nam boleśnie odczuć tego rozstania. Nigdy swoich cierpień nie przerzucała na nas. To uważam za moje największe szczęście. Tata zawsze był tym wspaniałym ojcem i takim pozostał - mówił Krzysztof Machalica w imieniu swoim i braci.

W Warszawie Henryk czuł się tak osamotniony, że był niemal codziennym gościem dyrektora teatru. Do czasu, gdy poznał swoją drugą żonę - dziennikarkę Danutę, która była świeżo po rozwodzie z Romanem Wilhelmim. Zmęczona rozrywkowym stylem życia gwiazdora, potrzebowała stabilizacji, której wschodzący aktor nie potrafił jej zapewnić. Właśnie tego oczekiwała od nowego partnera.

- Henrykowi zdarzały się wcześniej wybryki w rodzaju wystąpienia "na gazie" przed publicznością. Przy Danusi jednak już dojrzał. Przestał też wreszcie jeździć po całym kraju za pracą, osiadł w Warszawie. Wyciągnął wnioski z błędów popełnionych w pierwszym, młodzieńczym związku. Mógł wreszcie więcej czasu poświęcić nowej rodzinie - wyjawia znajomy pary.

Spotkanie tych dwojga samotnych ludzi było niczym zrządzenie losu. Udało im się stworzyć trwałe i kochające się małżeństwo. - Bez rodziny nie mógłbym ani pracować, ani w ogóle być - przyznał kiedyś aktor. Ponownie został ojcem - ze związku z Danutą urodziły mu się dwie córki - Paulina i Magdalena. Spoważniał nie tylko życiowo, ale także z wyglądu - zapuścił brodę i wąsy, wcześnie posiwiał, wyłysiał. Irytował się, kiedy spacerował z córkami w parku, a dziewczynki przybiegały i pytały: "Tatusiu, dlaczego wszystkie panie mówią, że mamy takiego miłego dziadzia?".

Tak naprawdę jednak prawdziwych zmartwień przysparzał mu mieszkający z nim po rozwodzie syn Piotr. Miał kłopoty z nauką i wyrzucono go z liceum. Popadł w używki i wyprowadził się od ojca, gdy skończył 16 lat. - Henryk cierpiał wtedy z powodu braku porozumienia z synem, drżał o jego zdrowie i przyszłość, ale był realistą - wiedział, że jego wpływ na młodego, zbuntowanego chłopaka jest niewielki - zdradza znajomy rodziny Machaliców.

Po wielu latach udało mu się umocnić relację z synami. Aleksander i Piotr poszli w jego ślady i zostali aktorami. Wraz z ojcem wystąpili w jednej sztuce "Cena". Chyba nigdy wcześniej nie spędzili tyle czasu razem. Czasu, który pozwolił im zabliźnić stare rany i zbliżyć do siebie.

W pamięci milionów telewidzów Machalica na zawsze pozostanie nestorem rodu Złotopolskich. - Scenarzysta "kupił" trochę moich prywatnych cech i wyposażył w nie Dionizego, więc nie zaprzeczam, że jednak trochę jesteśmy do siebie podobni - żartował, gdy pytano go, czy przypomina postać,w którą wcielał się w serialu. Jego przyjaciele podkreślają, że Złotopolski miał wiele zalet Henryka: był dobry, mądry, tolerancyjny, sceptyczny, ironiczny.

Machalica powiedział kiedyś, że fascynuje go widok koni w biegu. Lubił szybkość i upajał się pędem, a te zwierzęta były jego wielką miłością. Miał nawet plan, by obok swojego wiejskiego domu zbudować dla nich hotel. Nauczył się jeździć konno dopiero w wieku czterdziestu lat.

W maju 2003 r. nieszczęśliwie spadł z ukochanego rumaka. Miał uszkodzony kręgosłup, leżał kilka miesięcy w łóżku, walcząc o życie. Ostatecznie przegrał tę walkę 1 listopada 2003 r. Jednak ze śmiercią pogodził się już kilka lat wcześniej, o czym mówił w wywiadzie: "Uważam, że życie jest pełne niespodzianek i wszystko, co najlepsze, zdarzy się jutro. A jeśli jutro będzie kresem mojego życia tutaj, to wtedy najlepsze zdarzy się pojutrze. Może gdzieś w innym wymiarze? Jestem bardzo ciekawy i nie boję się tego, co nastąpi".

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:


Na żywo
Dowiedz się więcej na temat: Henryk Machalica
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy