Reklama
Reklama

Iga Cembrzyńska: Nie chcę zostać całkiem sama

Szczęście znalazła dopiero w drugim małżeństwie. Los nie oszczędził jej dramatów. Utopiłaby się, gdyby nie mąż. Potem ona trzy razy wydzierała go śmierci.

Miałam 16 lat, gdy zakochałam się bez pamięci i bez wzajemności. Próbowałam popełnić samobójstwo. Połknęłam dziesięć aspiryn - wyznała Iga Cembrzyńska (76 l.) w książce "Mój intymny świat". - Nic mi się nie stało, tego chłopca już dobrze nie pamiętam, ale wtedy moja miłość była najważniejsza - dodaje aktorka. Dwa lata później po ranach na jej sercu nie było już jednak nawet śladu. Pojawiło się w nim za to miejsce na kolejne wielkie uczucie.

- Poznałam go w klubie studenckim "Stodoła". Grał tam generała Łaski w przedstawieniu "Król Ubu". Byłam przekonana, że jest aktorem. Po spektaklu była potańcówka, zaprosił mnie do tańca i podeptał nogi - tak wspomina Iga swoje pierwsze spotkanie z filozofem Andrzejem Kasią, który niedługo później został jej pierwszym mężem. - Byłam nim oczarowana. Imponowało mi, że stracił dla mnie głowę intelektualista - wspomina.

Reklama

Ślub wzięli, gdy była na czwartym roku studiów aktorskich. Niedługo później zaczęła osiągać pierwsze sukcesy. Zagrała w "Rękopisie znalezionym w Saragossie", śpiewała przebój za przebojem. "W siną dal" czy "Intymny świat" - znała już wtedy cała Polska.

Pierwsze rysy na jej związku z Andrzejem pojawiły się, gdy zazdrosny o jej dokonania mąż nie zgodził się, aby wyjechała na pół roku do Francji, gdzie miała śpiewać w paryskiej Olympii. - Światły, mądry filozof nie zdołał poradzić sobie z sukcesem żony aktorki - stwierdza Iga. Brakowało jej wolności i akceptacji. Zaczęli się mijać. W końcu wyprowadziła się z domu. - Zabrałam jedynie moją ukochaną foksterierkę Figę. Odcięłam stare, czekałam na nowe - przyznaje Cembrzyńska.

Czytaj dalej na następnej stronie...

To "nowe" też miało na imię Andrzej. Z Kondratiukiem (79 l.) poznali się na planie "Hydrozagadki", ale wtedy nie byli jeszcze wolni. Ich miłość wybuchła rok później, po tym jak spotkali się w warszawskim SPATIF-ie. - Hania, legendarna barmanka, wypiła toast: "Piję za was, bo idealnie do siebie pasujecie" - wspomina tamten wieczór Cembrzyńska. Zostali ze sobą do świtu, tańcząc i rozprawiając o życiu. - Płakałam, naprawdę mocno przeżywałam porażkę mojego małżeństwa. Andrzej ocierał moje łzy, pocieszał - opowiada.

Spodobała jej się jego energia, ciepło, niebanalne widzenie świata, więc nie oponowała, gdy w środku nocy zamówił taksówkę i zabrał ją na kolację do Nieporętu. - Nad ranem, wracając do Warszawy, obiecaliśmy sobie, że się nie rozstaniemy - Iga pamięta to jak dziś. Zakochali się w sobie tej pierwszej nocy, ale ze ślubem się nie spieszyli. Wzięli go dopiero po 10 latach. Iga czuła się przy Andrzeju bezpiecznie, ale ponieważ chorowała na serce, bała się, że ukochany wystraszy się jej choroby i odejdzie.

Stało się inaczej. Tak ją kochał, że spędził w sanatorium, gdzie się leczyła, aż dwa turnusy. Niedługo później uratował jej życie. Topiła się w morzu we Włoszech, w miejscu gdzie - ze względu na wiry - kąpiel była zabroniona. - Zaczęliśmy dziwnie oddalać się od brzegu - opowiada. - Moja głowa coraz częściej znikała pod falą. Pomyślałam w panice, że właśnie tonę. Andrzej wymyślił sposób, jak mnie wyciągnąć. Nurkował pode mną, uderzał mocno w stopy i wypychał na brzeg. Z ogromnym wysiłkiem, bo sam też walczył z żywiołem - dodaje. Kiedy w końcu fala wyrzuciła ją na piasek, zemdlała. Ale żyła.

Był 1972 r., gdy śmierć po raz pierwszy upomniała się o jej ukochanego. By odreagować stres po porażce filmu "Skorpion, panna i Łucznik" popłynął z kolegą na wyspę na Bugu. Ognisko, alkohol, biesiada - obudzili się w lodowatym błocie, bo w nocy nadszedł wiosenny przybór. - Andrzeja złapało jakieś dziwne zakażenie. Lekarze dawali mu niewielkie szanse na przeżycie - opowiada Iga. Tak się cieszyła, gdy wbrew prognozom udało się go jednak ocalić.

Czytaj dalej na następnej stronie...

Drugi raz śmierć zapukała do ich drzwi w 2001 r. - U Andrzeja na szyi pojawiła się gula - mówi Iga. Diagnoza ich przygniotła. To był nowotwór. Jej ukochany mąż nie przyjął jej do wiadomości. Tak bardzo chciał żyć. Gdy wyszedł z kliniki, spojrzał w niebo i powiedział: "Iguniu, to niemożliwe, żebym więcej tego nie zobaczył". Leczył się, nie oponował, słuchał żony i lekarzy. Dzielnie znosił chemioterapię. Walka o jego wyzdrowienie trwała kilka lat. Ale to nie był ostatni raz, gdzie Idze przyszło wyrywać ukochanego z objęć śmierci.

Do dziś pamięta zdarzenie, które po czasie wydaje się jej prorocze. - Znamienne były słowa wróżki, na gali, gdy odbieraliśmy z Andrzejem nagrodę za całokształt pracy twórczej. Powiedziała: "Czeka panią wielka rewolucja" - wspomina aktorka. I ona nadeszła. Iga nigdy nie zapomni 9 kwietnia 2005 r. Byli wtedy w ukochanym Gzowie. Po powrocie ze spaceru z psem znalazła męża leżącego w łazience. - Karetka na sygnale. Lekarze dyżurni nie umieli powiedzieć od razu co się stało, nie wiedzieli, jak mu pomóc.

Pojechaliśmy do szpitala w Pułtusku. Byłam w amoku - tamto wspomnienie jest dla niej wciąż bolesne. Długo szukali miejsca w warszawskich lecznicach. W końcu przyjął ich szpital przy Szaserów. - Od lekarza usłyszałam, że Andrzej doznał wylewu krwi do mózgu - opowiada. Dopiero gdy po wielu tygodniach wyszedł ze szpitala okazało się, że miał tylko trzy procent szans na życie. - Obiecałam sobie, że zrobię wszystko, by wyciągnąć go z choroby. Zaczęła się walka. Przychodzili rehabilitanci, lekarze. Zrezygnowałam z pracy. Liczył się tylko on - wyznaje Iga. Od tego czasu marzy, aby Andrzej wyzdrowiał, a jej starczyło sił, by się nim opiekować.

- Myślę, że Pan Bóg już nie mógł mnie bardziej ukarać. Tylko za co - gorzko brzmią jej słowa. Po tym, co przeszła w życiu, właściwie nie boi się już niczego. - Może z jednym wyjątkiem - nie chcę zostać całkiem sama. Ja i Andrzej to jedno. Bez niego nie mam po co żyć. Dla miłości oddałabym wszystko...

Na żywo
Dowiedz się więcej na temat: Iga Cembrzyńska
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy