Ilona Wrońska i Leszek Lichota: Takich par jest już niewiele w show-biznesie
Ona jest realistką, on lubi bujać w obłokach. Ich uczucie nadal jest tak intensywne, jak 11 lat temu, gdy poznali się na planie serialu "Na Wspólnej". Tworzą ciepły dom, jaki w środowisku jest już rzadkością. Przed nimi przygoda życia!
Czy w Leszku Lichocie zakochała się pani od pierwszego wejrzenia?
Ilona Wrońska: - Na pewno od razu była chemia. Ja jednak nie zakochuję się bez bliższego poznania drugiej osoby. Jestem dość ostrożna w sprawach męsko-damskich. Leszek musiał zdobyć moje zaufanie.
Charakterologicznie jesteście przeciwieństwami.
- To prawda. Jestem osobą uporządkowaną, typem sekretarki, która ma w kalendarzu zapisane wszystkie terminy spotkań. Pamiętam o rachunkach, organizuję życie domowe i lubię to. Natomiast Leszek może nie buja w obłokach, ale zapomina o takich sprawach. Jestem skowronkiem, wstaję wcześnie rano, zaś Leszek to typ sowy, lubi siedzieć długo w nocy. Ale te różnice nam nie przeszkadzają. Wręcz przeciwnie, są inspirujące. Przez wspólne lata wiele się od siebie nauczyliśmy.
Kto jest surowszym rodzicem?
- Chyba ja. Mamy w domu ustalone zasady, a dzieci rozumieją, że wyznaczanie granic też jest im potrzebne. Jestem wymagająca głównie jeśli chodzi o sprawy szkolne i odrobienie lekcji. Natasza ma 9 lat, a Kajetan 7. Leszek natomiast dużo czasu spędza z dziećmi na zabawach.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Co, według pani, jest podstawą dobrego związku?
- Myślę, że wolność. Przyrzekamy sobie miłość, wierność, troskę, ale nie to, że będziemy się więzić. Nie można trzymać kogoś kurczowo przy sobie. Musimy mieć własne pole do działania, rozwijać swoje pasje, spotykać się ze swoimi przyjaciółmi. Ale też nie można pozwolić drugiej osobie na wszystko. Pewne zasady muszą obowiązywać. Nad związkiem trzeba cały czas pracować. Nic nie jest dane na wieki. Choć uważam, że dobry związek może trwać całe życie.
Jak wspomina pani swoje dzieciństwo na kaszubskiej wsi Zwartówko?
- Miło. Pamiętam mnóstwo dzieciaków na podwórku, wspólne zabawy od rana do wieczora. Uczyłam się samodzielności, odwagi. Potem zaczęło mi przeszkadzać, że mieszkam daleko od dużego miasta. Dlatego szybko wyszłam z rodzinnego domu. Miałam wiele zainteresowań i pasji, które chciałam realizować. Najpierw skończyłam technikum rolnicze, następnie w Gdyni studium wokalno-aktorskie, a potem wylądowałam w szkole teatralnej we Wrocławiu. Trochę mnie nosiło, zanim znalazłam swoje miejsce na ziemi.
Podkreśla pani w wywiadach, że mama Elżbieta jest wspaniałą osobą.
- Zawsze charakteryzowała się dużą wyrozumiałością, dobrocią. Miała do mnie ogromne zaufanie, dała mi dużo wolności, a ja nigdy jej nie zawiodłam, nigdy w głupi sposób tego nie wykorzystałam. Byłam szczera i oddana. Między mną a mamą nigdy nie dochodziło do kłótni. Ukształtowała mój charakter, sprawiając, że jestem właśnie taka rozsądna, dobrze zorganizowana, można na mnie polegać. Gdy sama zostałam mamą, zrozumiałam, jak bardzo musiała przeżywać moje wyfrunięcie z gniazda. Dziękuję jej, że dała mi wolność. Chciałabym być taką matką dla swoich dzieci, jaką ona była dla mnie.
Czytaj dalej na następnej stronie...
O waszych dobrych relacjach świadczy też fakt, że mama zamieszkała z panią.
- Przyjechała tylko na dwa miesiące, by pomóc, kiedy urodziłam pierwsze dziecko. I tak została. Jest nieoceniona. Świetnie gotuje, oddaje jej to pole niemal całkowicie, bo ja nie przepadam za staniem przy garnkach i też nie mam na to czasu. A mama to lubi i rozpieszcza wnuki, np. naleśnikami. Piecze też pyszne ciasta.
Mówi pani o sobie, że jest taka rozsądna, ale też pozwala pani sobie na pewne szaleństwa np. kupno motocykla?
- To była realizacja moich marzeń z czasów młodości. Chciałam się też sprawdzić. Zrobiłam prawo jazdy na motocykl i kupiłam starego choppera. Ale jeżdżę bardzo ostrożnie. Muszę być odpowiedzialna za rodzinę. A udział w triathlonie, kiedy się nie umie pływać? Oboje z Leszkiem lubimy wyzwania, on też wziął udział w zawodach. Przez trzy miesiące ciężko ćwiczyliśmy, by przepłynąć dystans 750 m, przejechać na rowerze 20 km i przebiec 5 km. Miałam świetnego trenera Jakuba Maślanko, którego uprzedziłam, że nie umiem pływać i boję się zanurzać głowę pod wodę. Udało mi się pokonać wszystkie moje lęki i bariery, które były w głowie.
Przed wami triathlon na Hawajach. Wkrótce wyjeżdżacie całą rodziną z dziećmi i pani mamą do USA.
- Realizujemy swoje marzenie o podróży. To wymagało precyzyjnego planu i zgromadzenia funduszy. Pewnie każdy miałby ochotę tak na pół roku gdzieś wyjechać, poznawać nowe miejsca. Lecz ludziom zwykle brak konsekwencji, mobilizacji i wytrwałości. My już mamy bilety.
Rozmawiała Ewa Modrzejewska