Irena Dziedzic miała ogromne długi? "Nie chciała za nic nikomu płacić"
Po śmierci Ireny Dziedzic (†93 l.) jej sąsiadka stała się wyjątkowo gadatliwa...
Dziennikarka zmarła w listopadzie, opinia publiczna o jej śmierci dowiedziała się jednak dopiero po dwóch miesiącach, 12 stycznia. Jej ciało przez dwa miesiące leżało w kostnicy, ponieważ nie było osób, które mogłyby ją pochować.
Prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci gwiazdy.
Według relacji jednej z sąsiadek Dziedzic miała ogromne długi opiewające na kwotę 700 tys. złotych!
Wynikały one ponoć z jej przyzwyczajona do wygodnego życia. Za sam gaz i światło zalegała aż 34 tys. złotych.
"Miała sporą wadę - nie chciała za nic nikomu płacić. (...) Kiedy jeszcze pracowała w telewizji, to oni płacili za nią, np. rachunki za telefon. Ale po tym, gdy nastała solidarność i musiała się pożegnać z posadą, nie miał jej już kto pomagać" - czytamy w "Super Expressie".
Sąsiadka Dziedzic opowiada, że gwiazda pożyczała pieniądze od kogo tylko mogła. Po chleb musiała jechać trzy przystanki, ponieważ w pobliskich sklepach sprzedawcy wiedzieli już, że nie nigdy nie płaci. W końcu do jej drzwi zaczęli pukać wierzyciele i komornik.
By uregulować długi zmuszona była podpisać tzw. odwróconą hipotekę - swoją willę na Saskiej Kępie wartą 1,5 mln złotych zapisała sadownikowi z Łodzi w zamian za spłacenie zaległości i comiesięczną pensję w wysokości 4,5 tys. złotych.
***
Zobacz więcej materiałów: