Irena Dziedzic: Oskarżano ją o niestworzone rzeczy... Latami procesowała się z oszczercą, który pisał na nią paszkwile!
Proces karny, jaki w 1981 roku Irena Dziedzic wytoczyła dziennikarzowi oczerniającemu ją w mediach, był wielką sensacją towarzyską. Mówiła o nim cała Polska... Gwiazda TVP aż siedem lat czekała, by usłyszeć satysfakcjonujący ją prawomocny wyrok. Wcześniej zmuszono ją, by zrezygnowała z prowadzenia „Tele-Echa” i odeszła z telewizji. O co na łamach „Płomieni” oskarżył ją Janusz Ratzko i dlaczego zależało mu, by zszargać jej imię i honor?
W tym roku minęło trzydzieści lat od dnia, gdy Irena Dziedzic pożegnała się z widzami "Tele-Echa", a TVP zakończyła nadawanie pierwszego polskiego talk-show, które przez ćwierć wieku przyciągało przed telewizory miliony widzów. Irena Dziedzic odeszła z pracy w atmosferze skandalu... Dziennikarz z tygodnika "Płomienie" - Janusz Ratzko - publicznie oskarżył gwiazdę o - to cytat z jego artykułu - "załatwianie sobie w kraju różnych życiowych spraw bez płacenia za nie".
Uruchomiona przez Ratzko lawina zarzutów zmusiła Irenę Dziedzic do wycofania się z czynnego życia zawodowego i skierowania wszystkich swoich sił na walkę w obronie swego honoru. W książce "Teraz ja... 99 pytań do mistrzyni telewizyjnego wywiadu" stwierdziła, że pewnego dnia po prostu zamknęła okienko "Tele-Echa" i napisała akt oskarżenia przeciwko paszkwilantowi, jak nazwała pomawiającego ją kolegę po fachu.
Prawda była jednak nieco inna... Dopiero po latach wyszło na jaw, że Irenę Dziedzic wyrzucono z telewizji wkrótce po tym, jak do kiosków trafiły "Płomienie" z artykułem, z którego wynikało, że nie płaci swoich rachunków.
Janusz Ratzko podał w tekście, że gwiazda "jest winna 84 tysiące złotych osobie prywatnej, 6 tysięcy producentowi kuchenek i ponad 8 tysięcy fabryce mebli". Szefowie TVP uznali, że Irena Dziedzic nie może być dłużej, przynajmniej dopóki nie udowodni swej niewinności, twarzą telewizji. Dziennikarka wytoczyła więc oczerniającemu ją żurnaliście proces.
Proces wytoczony przez Irenę Dziedzic Januszowi Ratzko trwał w najlepsze, gdy w Polsce został wprowadzony stan wojenny. "Tele-Echa" nie było już na antenie, a na Woronicza powoli zapominano o "Żelaznej Damie" (tak nazywano Irenę Dziedzic), gdy pewnego dnia w gmachu TVP zjawił się nowy komisarz polityczny... Janusz Ratzko.
Na szczęście telewizja szybko mu się znudziła i odszedł, zanim w 1983 roku zapadł nieprawomocny wyrok skazujący go na grzywnę i "odszczekanie" tego wszystkiego, co napisał o Irenie Dziedzic. Gwiazda w glorii i chwale wróciła do pracy i dostała nowy program "Wywiady Ireny Dziedzic".
Tymczasem Ratzko odwołał się od wyroku i przez pięć kolejnych lat włóczył byłą prowadzącą "Tele-Echa" po sądach. W końcu w 1988 roku musiał złożyć broń, bo dziennikarka udowodniła przed sądem apelacyjnym, że to, co o niej napisał, to po prostu oszczerstwa.
Po powrocie do TVP Irena Dziedzic nabrała wiatru w żagle i znów błyszczała na ekranie aż do 1991 roku, gdy Marian Terlecki - nowy prezes Komitetu do Spraw Radia i Telewizji - podjął decyzję o odesłaniu jej na emeryturę bez prawa powrotu do pracy na Woronicza.
Piętnaście lat po definitywnym rozstaniu z telewizją Irena Dziedzic ponownie stanęła przed sądem. Tym razem musiała stawić czoła oskarżeniom, że w latach 1958-1966 świadomie współpracowała z PRL-owską bezpieką jako TW "Marlena".
Miała 85 lat, gdy Sąd Okręgowy Warszawa-Praga uznał ją za "kłamcę lustracyjnego". Warszawski Sąd Apelacyjny przychylił się jednak do wniosku Ireny Dziedzic i uchylił wyrok, a sprawę skierował do ponownego rozpatrzenia. Tym razem byłą gwiazdę TVP oczyszczono z zarzutu złożenia niezgodnego z prawdą oświadczenia lustracyjnego.
Dopiero w listopadzie 2013 roku wyszło na jaw, dlaczego Januszowi Ratzko tak bardzo zależało na zniszczeniu Irenie Dziedzic kariery i dobrego imienia. "Niezależna.pl" dotarła do informacji, że kilka lat przed publikacją swego słynnego tekstu o zadłużeniu dziennikarki w "Płomieniach" Ratzko chciał opisać proces, w którym w roli oskarżonej występowała... Irena Dziedzic.
Gospodyni "Tele-Echa" dowiedziała się o tym i poskarżyła prezesowi Radiokomitetu Maciejowi Szczepańskiemu, który z kolei zgłosił sprawę Jerzemu Łukaszewiczowi pełniącemu wtedy funkcję szefa propagandy Komitetu Centralnego PZPR.
Łukaszewicz zablokował publikację tekstu Ratzko i sprawił, że autor został wyrzucony z partii za "szkalowanie wiernych władzy dziennikarzy, jak Irena Dziedzic". Szybko co prawda wrócił do łask towarzyszy z PZPR, ale nigdy nie zapomniał Irenie Dziedzic, że go upokorzyła i latami mścił się na niej, pisząc paszkwile i donosy...
Irena Dziedzic do końca życia (zmarła w zapomnieniu w listopadzie 2018 roku) utrzymywała, że była ofiarą nienawiści Ratzko, który - jak stwierdziła na swoim blogu - zazdrościł jej sukcesów i nie mógł znieść, że jako dziennikarz nie dorasta jej nawet do pięt.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:
Więcej newsów o gwiazdach, ekskluzywne materiały wideo, wywiady i kulisy najgorętszych imprez znajdziecie na naszym INSTAGRAMIE Pomponik.pl
Policjanci wykorzystali scenę ze "Squid Game", by ostrzec kierowców