Reklama
Reklama

Irena Jarocka walczyła z okropną chorobą. Diagnoza była jak wyrok

Gdy pod koniec lat 80. ubiegłego wieku Irena Jarocka zdecydowała się opuścić Polskę i wraz z córką dołączyć do pracującego w Stanach Zjednoczonych męża, była pewna, że zrobi za oceanem wielką karierę. Niestety, w Ameryce nie osiągnęła oszałamiającego sukcesu, a nieudane próby zaistnienia na tamtejszym rynku muzycznym przypłaciła depresją...

Irena Jarocka nigdy nie kryła, że wyjechała do Ameryki "za mężczyzną". Jej ukochany, informatyk Michał Sobolewski, w 1989 roku dostał stypendium na uniwersytecie w Zachodniej Wirginii, ale przed wylotem do Stanów poprosił piosenkarkę (sprawdź!) o rękę i po wielu latach życia z nią w wolnym związku został jej mężem. 

Kilka miesięcy później Irena razem z ich siedmioletnią wtedy córką dołączyła do Michała... 

Mąż odesłał ją do Polski

Irena Jarocka wytrzymała w Stanach tylko rok. Mąż, widząc, jak bardzo się męczy, nie mogąc śpiewać, spakował jej walizki i odesłał do Polski. Tu okazało się jednak, że... nie ma na nią zapotrzebowania. 

Depresja i guzki na strunach głosowych

Reklama

Miesiąc po przylocie do Warszawy Irena Jarocka postanowiła wracać do Ameryki. Tym razem na stałe... Była pewna, że mieszkający za oceanem Polonusi przyjmą ją z otwartymi ramionami i znów będzie mogła robić to, co kocha. Okazało się jednak, że w polonijnych klubach nikt na nią nie czeka. 

O tym, że tęsknota za estradą doprowadziła ją niemal do załamania nerwowego, piosenkarka szczerze opowiedziała dopiero tuż przed śmiercią na łamach autobiograficznej książki "Motylem jestem, czyli piosenka o mnie samej" (posłuchaj piosenki "Motylem jestem"!). Przyznała m.in. że życie na amerykańskiej prowincji, choć miało wiele uroku, było niewyobrażalnie nudne.  

Choć Irena Jarecka nie zrobiła w Stanach oszałamiającej kariery, cieszyła się, że w końcu jednak odnalazła się tam jako piosenkarka. Jej "wizytówką" był program złożony ze światowych szlagierów, które śpiewała w ośmiu językach. 

Amerykańska pani domu

Tuż przed śmiercią Irena Jarocka przyznała, że jej życie na amerykańskiej prowincji (mieszkała w małym miasteczku uniwersyteckim w stanie West Virginia) przypominało życie typowej "american housewife". Opowiadała w wywiadach, że gdy jej mąż wychodził do pracy, dzwoniła do przyjaciółek, by umówić się na aerobik czy spacer, a potem wymyślała, co dobrego ugotować na obiad, krzątała się po ogrodzie... 

Zdarzało się, że - to jej słowa - wyła z tęsknoty za Polską i za śpiewaniem. 

Do ojczyzny Irena Jarocka wracała bardzo często. Były lata, że przylatywała do Warszawy co drugi miesiąc! Nie tylko po to, by spotykać się na koncertach ze swoimi fanami, ale też by się leczyć (na jej strunach głosowych wciąż pojawiały się nowe guzki). 

Glejak najgorszy z możliwych

Pewnego dnia w sierpniu 2011 roku Irena zadzwoniła do męża do Ameryki, by powiedzieć mu, że... zgubiła się w parku. Poradził jej, by zapytała kogoś o drogę do uzdrowiska, w którym się zatrzymała. 

Okazało się, że piosenkarka ma najgorszy z możliwych rodzajów glejaka i - jeśli nie podda się operacji - może w każdej chwili umrzeć. Zgodziła się na operację tylko po to, by mieć więcej czasu na pożegnanie z wszystkimi, których kochała. 

Po zabiegu, który odbył się w dniu jej 65. urodzin, przestała mówić. Pięć miesięcy później nie żyła.  

Kiedy wiadomo już było, że nowotwór rozsiał się po całej lewej półkuli jej mózgu, powodując zmiany pamięciowe, Irena Jarocka zdecydowała, że chce umrzeć w Polsce. Choć od jedenastu lat miała obywatelstwo amerykańskie, nie chciała lecieć do domu. Bała się, że leczenie w Ameryce zrujnuje finansowo jej męża... 

Michał Sobolewski po pogrzebie Ireny wrócił do Stanów. Do dziś nie pogodził się ze śmiercią żony.   

Martyna Wojciechowska zmieniła imię. Nie ona jedna zaskoczyła!

Źródło: AIM
Dowiedz się więcej na temat: Irena Jarocka
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy