Irena Kwiatkowska: Jaka była prywatnie?
Irena Kwiatkowska (†99 l.) na ekranie oraz w kabarecie bawiła i rozśmieszała. Jak się okazuje, podczas pracy potrafiła być jednak naprawdę nieprzyjemna, o czym nieraz przekonali się jej współpracownicy. Ponoć wszyscy się jej bali!
To był pogodny, majowy wieczór. Ostatnie promienie słońca wpadały do mieszkania w jednym z warszawskich bloków na rogu Tamki i Ordynackiej, gdy gospodarze sadowili się na wersalce. Widać było, że obydwoje są podekscytowani, choć nie dawali tego po sobie poznać.
Niedawno wrócili do domu i - jak mieli to w zwyczaju - przebrali się w wygodne ubrania. Ona w elegancki, długi aż do ziemi szlafrok, on w bonżurkę, która wieczorami zastępowała mu marynarkę. Kiedy herbata została już zaparzona, Bolesław Kielski podszedł do stojącego na półce telewizora i zaczął go regulować. Musiał dobrze ustawić obraz, bo za chwilę miał zacząć się pierwszy odcinek "Czterdziestolatka", zatytułowany "Toast", czyli bliżej niż dalej.
Nie miał pojęcia, że serial okaże się jednym z najpopularniejszych w polskiej telewizji. Dla niego zdecydowanie ważniejszy był fakt, iż na małym ekranie zobaczy za chwilę swoją ukochaną żonę.
- O, patrz teraz - powiedziała aktorka do męża spokojnym głosem, gdy do mieszkania obchodzącego 40. urodziny inżyniera Karwowskiego wkroczyła roznosicielka mleka, czyli jedno z serialowych wcieleń zagranej przez nią kobiety pracującej, która żadnej pracy się nie boi.
Obydwoje wybuchnęli śmiechem, choć ani ona, ani on nie mieli jeszcze pojęcia, do jakiego zbiorowego szaleństwa doprowadzi ten serial i jak popularną aktorką stanie się po jego emisji Irena Kwiatkowska. Bo wcześniej oczywiście była znaną i docenianą artystką, i to nie tylko przez wyrafinowaną publiczność teatralną czy wielbicieli Kabaretu Starszych Panów. Przecież zagrała już w "Wojnie domowej", po której rozpoznawano ją na ulicy.
Ale 16 maja 1975 roku, dzień emisji pierwszego odcinka "Czterdziestolatka" zmienił wszystko. Stała się jedną z najbardziej znanych polskich aktorek, a jej kolejne wcielenia kobiety pracującej były szeroko omawiane w sklepach, biurach i podczas sąsiedzkich pogawędek.
Wszyscy pękali ze śmiechu słysząc jej krótkie monologi, które wygłaszała jako specjalistka od uszczelniania okien taśmą metalową, inkasentka z gazowni-elektrowni, ajentka PZU czy sprzedawczyni cielęciny. Teraz już nie mogła wychodzić jak do tej pory spokojnie na ulicę, nie wywołując, sympatycznych skądinąd, reakcji ludzi. Co chwilę musiała odkłaniać się nieznajomym osobom, które nie potrafiły przejść koło niej obojętnie.
Może i bywało to męczące, ale miało też swoje dobre strony. Ot choćby wtedy, kiedy przed jej blokiem robotnicy kopali głęboką dziurę. Irena Kwiatkowska, patrząc przez kuchenne okno, razem z mężem zastanawiała się, do czego zamierzają się dokopać. Podejrzewała, że do jakieś rury, choć nawet jak na PRL-owskie standardy trwało to już i tak zdecydowanie za długo.
Potwierdziło się to, gdy ktoś nagle zadzwonił do drzwi ich mieszkania. Okazało się, że był to hydraulik, który poinformował swoją ulubioną aktorkę, iż wreszcie znaleźli przeciek i teraz na cały dzień wyłączą wodę, więc jeśli będzie chciała napić się herbaty, powinna przygotować sobie zapas wody. Kiedy robotnik wrócił do kolegów, jeszcze długo nie mogli wziąć się do pracy, powtarzając sobie filmowe kwestie kobiety pracującej.
Nie mieli jednak pojęcia, że nie powstawały one w tak pogodnej atmosferze. Irena Kwiatkowska w pracy nie miała zwyczaju śmiać się. Nawet gdy grała wyjątkowo zabawną postać, podchodziła do niej śmiertelnie poważnie. Pracująca przy serialu ekipa doskonale wiedziała, że z aktorką nie ma żartów. Była tak skupiona na roli, że o jakimkolwiek zagadywaniu jej czy rzucaniu dowcipami nie mogło być nawet mowy.
Tak naprawdę to wszyscy się jej bali. Gdy coś było nie tak z techniką, oświetleniem, dźwiękiem, potrafiła być naprawdę nieprzyjemna. A gdy ktoś przypadkiem się spóźnił, mógł być pewny, że zaraz wywoła koszmarną awanturę. Nawet reżyser Jerzy Gruza czasami wolał ją omijać szerokim łukiem. Szczególnie, kiedy przypomniał sobie, że aktorka potrafiła nakrzyczeć na Jeremiego Przyborę, gdy występowała w jego Kabarecie Starszych Panów.
Na planie "Czterdziestolatka" też dyskutowała o zmianach w swoich dialogach i przeważnie stawiała na swoim. Nie integrowała się z ekipą również na popremierowych bankietach, choć widzowie oglądający ją na ekranie, tak pełną życia i humoru, mogliby się spodziewać, że jest duszą towarzystwa, że potrafi przetańczyć całą noc i nie mieć wcale dosyć zabawy.
W końcu ktoś, kto widział ją machającą nogami w filmie "Hallo Szpicbródka, czyli ostatni występ króla kasiarzy", miał w oczach właśnie taki wizerunek aktorki. Koledzy musieli pogodzić się z tym, że jest inaczej.
Ona w bufecie przeważnie stała gdzieś z boku, wypijała kieliszek wina i bez słowa opuszczała rozbawionych kompanów. Na dole w samochodzie najczęściej czekał już mąż, który zabierał ją do domu. Trzeba jednak pamiętać, że gdy grała w "Czterdziestolatku" miała już 65 lat.
Doskonałą formę zachowywała dzięki temu, że wcześnie szła spać, ćwiczyła jogę i stosowała specjalną dietę, dzięki której nie tyła. A poza wszystkim najbardziej lubiła spędzać czas ze swoim Bolesławem w domu. Tak jak tego wieczoru, gdy w telewizji skończył się serial z jej udziałem, po którym długo jeszcze siedzieli przytuleni do siebie, komentując to, co zobaczyli na małym ekranie.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: