Irena Santor: Trzy dni życia to dużo!
Wcześnie straciła rodziców, cudem przeżyła wypadek samochodowy, wygrała z nowotworem, a w ubiegłym roku straciła ukochanego męża. Nie opuszcza jej jednak optymizm. Irena Santor (84 l.) opowiada "Dobremu Tygodniowi", jak teraz wygląda jej życie...
Dobry Tydzień: Pani Ireno, jak się pani czuje?
Irena Santor: Jest jesień, lubię tę porę roku, ta obecna jest bardzo przyjazna. Fizycznie, na szczęście, czuję się dobrze, a o moją psychikę dbają przyjaciele.
Obchodzi pani diamentowy jubileusz kariery...
- Podobno. Ale, czy to jest powód, żeby mi liczyć lata (śmiech)?
Przed panią trasa koncertowa po Polsce.
- Aż przerażenie mnie teraz ogarnęło. Ale z drugiej strony, odkąd zostałam sama, to w jakimś sensie perspektywa jubileuszowych występów jest zbawienna. Muszę przygotować się, nauczyć nowej piosenki, pojechać... Machina koncertowa wcale nie jest prosta. Na szczęście, cieszę się dobrym zdrowiem. Choć miałam trochę problemów z oczami, przeszłam operację i teraz mogłabym nawet prowadzić samochód. Tyle, że musiałabym podjeżdżać co chwilę pod tablice informacyjne, zatrzymywać się, by przeczytać, co tam jest napisane. Przeze mnie zrobiłyby się pewnie korki, więc zrezygnowałam z auta dla dobra innych (śmiech). Za to dzięki zabiegowi, jaki przeszłam, mogę czytać książki. Technika też okazuje się pomocna– są czytniki powiększające litery oraz audiobooki, z których książka płynie jak z radia.
Nie myśli pani, by przejść na emeryturę, odpocząć?
- Być może zdecyduję się na to wiosną, zobaczymy.
Zrobiła pani wielką karierę, ale nie przewróciło się pani w głowie...
- Może dlatego, że dorastałam w czasach, kiedy liczyło się dobre wychowanie i maniery.
Obowiązywała kindersztuba?
- Moje pokolenie wychowywano w szacunku dla starszych. Nie było mowy, żeby zrobić coś przykrego, chamskiego w ich obecności. Bardzo bym chciała, żeby to wciąż honorowano. Aby w autobusie czy tramwaju, gdy wejdzie osoba w podeszłym wieku, młodzi nie jęczeli: „O matko, muszę jej ustąpić miejsca!”. Pochwalę się, że ja często korzystam z takich uprzejmych gestów. Myślę, że kiedyś to wychowanie było bar-dziej spójne, robił to rodzic, ale i szkoła, i sąsiadka. W tamtych biednych, siermiężnych czasach, ludzie zwracali uwagę na maniery, chcieli, by nowe pokolenie było dobrze ułożone.
A pani, była grzeczną dziewczynką?
- Urwisem. Moja mama, krawcowa, ciągle mówiła: „Nie zarobię na twoje buty, ubrania!”. I bardzo się bała, czy się gdzieś nie skaleczyłam, nie połamałam. Podczas kąpieli dokładnie sprawdzała, czy nie mam jakiś zadrapań. Była stanowcza i konsekwentna. Wielu życiowych rad i mądrości nie zdążyła mi przekazać, bo umarła, gdy byłam nastolatką. Ale sama doszłam do tego, że muszę być samodzielna, niezależna. Może dlatego, że mieszkałam w internacie? Wiedziałam, że poza pracą czy szkołą muszę mieć czas na życie osobiste.
Często mówiła pani w wywiadach, że nie umie śpiewać. Dlaczego?
- Bo ja się tego nigdy nie uczyłam. Byłam na kilku lekcjach u wielkiej śpiewaczki operowej, pani Wandy Wermińskiej, która po paru spotkaniach powiedziała: „Dziecko, po co ci to? Ja cię więcej nie nauczę”. Miałam szczęście w życiu, że Bóg mi dał struny głosowe i jakąś świadomość. Umiem sobie pomagać, wiem, co chcę z mojego gardła wydobyć i pracuję na tym. Teraz są szkoły śpiewu: rozrywkowego, jazzowego… Moje pokolenie było skazane na to, czy dostrzeże i wykorzysta talenty, które Bóg mu dał, czy nie.
Czy wciąż chodzi pani w piątki do filharmonii?
- Od czasu, kiedy nie ma Zbyszka, nie byłam w filharmonii, ale myślę, że to się już niedługo zmieni. Mam karnet do kina i chodzę na transmisje z najsławniejszych teatrów operowych świata.
Śpiewa pani piękną kompozycję "Starość to nie jest wiek” (posłuchaj!) napisaną przez Wojciecha Młynarskiego.
Myślę, że ta piosenka to wielka pociecha dla wielu ludzi. Starość nie jest kwestią wieku, to stan umysłu. Dla mnie to słowo oznacza degrengoladę, godzenie się na odejście, miazgę, w którą się wchodzi. A ja uważam, że ten etap życia może być czynny, może mieć jasne oczy i nadzieję. I tak przyjdzie to, co ma przyjść, człowiek musi to przyjąć, ale nie czekajmy na to. Dołóżmy wszelkich starań, żeby to opóźnić. Nawet jeśli dowiem się, że zostało mi trzy dni, to jeszcze mam czas, by popatrzyć na słońce, przyrodę czy posadzić drzewo. Trzy dni życia to dużo! Ta piosenka jest o mnie, bo ja wybieram życie.
Ale pani nie jest stara!
- Ja mam tylko dużo lat, ale nie chcę być stara i nie będę.
Jest pani silną kobietą...
- Wcale nie.
Ale przetrwała pani tak wiele trudnych chwil.
- Nie jestem silna i mam swoje doły, tyle że ja potrafię się z nich wydostać, bo tam jest ciemno, brzydko, a u góry świeci piękne słońce.
Jak wydostać się z dołka?
- Ważni są przyjaciele. To drugi człowiek jest najistotniejszy! Gdy jest mi źle, zadzwonię do kumy, pójdziemy do kina. Wypijemy kawę i pożartujemy. I znów będzie dobrze.
Świętuje pani urodziny?
- Nie, nie celebruję ich. Gdy na koncertach publiczność śpiewa mi „Sto lat”, to mam ochotę powiedzieć: Dlaczego tak mało?
Boi się pani śmierci?
- Boję się, dla mnie to jest konieczność, do której nie tęsknię. Ale skoro coś jest nieuniknione, to będzie, co musi być. Żebym czekała na to, była w przyjaźni z tą panią z kosą? Nie! Jakbym tylko mogła, to bym wyrzuciła ją za drzwi, zamknęła je i wszystkie okna. I nie ma mnie w domu.
***
Rozmawiała: Iwona Spee