Irena Santor wraca na scenę po osobistej tragedii
W marcu Irenę Santor (84 l.) czeka wyjątkowy koncert - zaśpiewa w Teatrze Syrena, z którym łączy się wiele wspomnień. To tam, przed laty, poznała Zbigniewa Korpolewskiego...
Ubiegły rok był dla niej wyjątkowo trudny. Artystka nie mogła skupić się na koncertach, bo czuwała przy łóżku partnera Zbigniewa Korpolewskiego - najpierw w szpitalu, potem w Domu Artysty Weterana w Skolimowie. Zamieszkała tam z nim, by miał opiekę medyczną.
Tak zaangażowała się w walkę o jego powrót do zdrowia, że w końcu sama, z powodu stresu i wyczerpania, trafiła do szpitala.
Gdy wydawało się, że wszystko idzie ku dobremu, w końcu listopada spadł na nią największy cios. Pan Zbigniew zmarł.
- Jest mi bardzo trudno - mówiła wtedy. Na szczęście znalazła w sobie siłę, by wrócić do śpiewania. Uznała, że praca i kontakt z publicznością, który uwielbia, pomogą jej przetrwać ten czas.
Pierwszy koncert dała już w grudniu, potem były kolejne. W marcu czeka ją wyjątkowy - na scenie warszawskiego Teatru Syrena. Tu skrzyżowały się drogi artystki i pana Zbigniewa. Po raz pierwszy w latach 60., gdy występowała w trzech programach Teatru Syrena, Korpolewski pisał wtedy teksty dla jego aktorów.
Żadne z nich nawet nie pomyślało, że mogliby się ze sobą związać. Pani Irena była żoną skrzypka Stanisława Santora, pan Zbigniew mieszkał ze swoją żoną i córką. Co więcej, raczej za sobą nie przepadali.
- Nie bardzo się lubiliśmy. Taki był wymagający, ostry, apodyktyczny - wspominała piosenkarka.
Wiele lat występowali razem na różnych scenach - on był konferansjerem i reżyserem programów estradowych - ale nic nie wskazywało, że połączy ich miłość.
Zbliżyli się do siebie w latach 90. Oboje byli już po przejściach, rozwiedzeni i dojrzali. Wiedzieli, czego szukają u partnera. Pan Zbigniew kierował wtedy Teatrem Syrena, a przez to pani Irena stała się tam częstym gościem.
Nie wtrącała się do jego pracy, ale lubiła mu w niej towarzyszyć. To był początek trwającego prawie 30 lat udanego związku.
- To nie znaczy, że spijamy sobie z dzióbków. Zbyszek to silny charakter, ja też do łatwych nie należę. Jak się uprę, długo mnie trzeba przekonywać. On to potrafi, ale i tak często się spieramy - mówiła o ich relacji piosenkarka.
A pan Zbigniew podkreślał, że się kłócą, ale twórczo.
- Irena jest osobą, z którą zawsze mam o czym rozmawiać. Interesuje się światem, dużo czyta. Ja w niej najbardziej cenię uczciwość i prawdomówność. Zawsze była wobec mnie lojalna. I nie potrafi przejść obojętnie obok cudzego nieszczęścia. Walczy o innych jak o siebie - komplementował artystkę.
Irena Santor lubiła mówić o nim "mąż", choć nie mieli ślubu.
- Małżeństwo często coś w ludziach zabija. Ci, którzy się kochają, powinni być wolni - i to się sprawdza w naszym związku. Zbyszek otoczył mnie wielką opieką. Czułą, spokojną, rzetelną - podkreślała, wdzięczna m.in. za to, jak dzielnie ją wspierał, gdy walczyła z rakiem piersi.
Potrafiła mu się za to pięknie zrewanżować. Teraz przyszedł czas na pielęgnowanie pamięci o panu Zbigniewie - dla siebie i dla świata. Koncert w Teatrze Syrena ma być jednym z dowodów.