Reklama
Reklama

Irena Szewińska: Trudna droga do sukcesu

Jeszcze na początku czerwca cieszyła się, że mimo choroby nowotworowej, z którą walczyła od kilku lat, mogła wziąć udział w Pikniku Olimpijskim. Była szczęśliwa z możliwości spotkania z innymi medalistami i kibicami, których przyszło łącznie ok. 25 tysięcy. Podkreślała, jak wielką wartość niesie ze sobą sport. Dzisiaj nie ma jej już z nami.

W historii polskiego sportu nie było bardziej utytułowanej kobiety niż Irena Szewińska (†72): zdobyła 7 medali olimpijskich, 12 razy biła rekordy świata.

Urodziła się w Leningradzie, gdzie studiował jej tata, doskonały polski akustyk Jakub Kirszenstein. Kiedy miała roczek, wraz z rodzicami znalazła się w Warszawie. Niestety, małżeństwo rodziców nie wytrzymało próby czasu, a ona została z mamą.

Mieszkały blisko Pałacu Kultury, gdzie jako nastolatka próbowała spełnić dziewczęce marzenia o aktorstwie - w Dramatycznym Kółku Żywego Słowa. Niespodziewanie na zajęciach z wychowania fizycznego w czasie sprawdzianu z biegu na czas, pobiegła tak szybko, że nauczycielka pomyślała, że popsuł się stoper. Prosiła o powtórkę. Była jeszcze lepsza.

Reklama

Tak zaczyna się jej wielka kariera sportowa. Zawsze podkreślała i bardzo doceniała to, że nigdy nie musiała wybierać między karierą, a rodziną. Zawsze mogła liczyć na męża, który był również jej trenerem.

Zobaczyła go na stadionie Polonii Warszawa, gdzie trenowali lekkoatleci. Wiosną 1962 roku ona była początkującą biegaczką, a on już uznanym zawodnikiem, ścigającym się na 400 metrów przez płotki. Ona dyskretnie i nieśmiało spoglądała na niego, ale on nie zwracał uwagi na tę wysoką, szczupłą dziewczynę, z czarnymi, krótkimi włosami.

- Byłam dla niego smarkulą - żartowała po latach Irena Szewińska. Ale na igrzyska olimpijskie w Tokio w 1964 roku pojechała ona, pan Janusz zaś siedział przed telewizorem. Wtedy jeszcze występowała jako Irena Kirszenstein. Z igrzysk wróciła z medalami: złotym, srebrnym i brązowym.

Po powrocie na lotnisku zobaczyła Janusza Szewińskiego, który po zakończeniu sportowej kariery był fotoreporterem w "Przeglądzie Sportowym". Tym razem to on nie odstępował jej na krok i zrobił jej całe mnóstwo zdjęć.

- Miałam cichą satysfakcję, że w końcu ten przystojny blondyn zwrócił na mnie uwagę - po latach przyznała Irena Szweińska. Była to też wymarzona sytuacja do rewanżu. Teraz to bowiem ona go nie zauważała, mimo że on stawał wprost na głowie, żeby ją zaprosić na randkę.

Trochę utarła mu nosa, bo umówiła się z nim na kawę dopiero po... pół roku jego zabiegów. Była wschodzącą gwiazdą polskiego sportu i ciągle była adorowana przez kibiców. On to widział i skręcał się ze złości i zazdrości.

W końcu uległa mężczyźnie, który był przecież jej pierwszym miłosnym zauroczeniem. Ślub wzięli w 1967 roku. W ubiegłym roku z radością świętowali złote gody. Połączyła ich pasja do sportu.

Na igrzyskach olimpijskich w Meksyku w 1968 roku zawodniczka startowała już jako Irena Szewińska. Nie był to jednak udany start dla młodej mężatki. W sztafecie 4x100 metrów zgubiła pałeczkę i posypały się na nią gromy. Przy okazji wytknięto jej również żydowskie pochodzenie. To przykre doświadczenie spowodowało, że doszła do przekonania, iż bieganie i skakanie nie może być jedynym sposobem na życie...

- Uważałam, że jeśli w życiu ograniczę się do pogoni za medalami, to porażka na stadionie równać się będzie osobistej klęsce - opowiadała po latach.

Dlatego zaczęła studiować ekonomię. W 1970 roku urodziła syna Andrzeja. Po urlopie macierzyńskim szybko wróciła do treningów. Zaczęła ćwiczyć pod okiem męża, który wrócił do wyuczonego zawodu nauczyciela wychowania fizycznego. Od 1974 roku znów była najszybszą lekkoatletką świata.

- On miał obawy, jak to będzie, ale to zdało egzamin, ostatnie osiem lat trenowaliśmy razem, największe sukcesy odnosiłam trenując z Januszem - zapewniała.

Karierę zakończyła w 1980 roku i wtedy zdecydowała się na urodzenie drugiego dziecka. Początkowo dla syna Jarosława miała dużo czasu. Źle się jednak czuła w czterech ścianach. Gdzieś musiała spożytkować swoją energię.

- Po zakończeniu kariery nie miałam pojęcia, że pozostanę w sporcie. Właściwie to nawet nie wiedziałam, co chciałabym robić - zdradzała Irena Szewińska.

Czas udowodnił, że świetnie sprawdza się w roli sportowego działacza. Zaczęła pomagać mężowi w interesach, bardzo przydawało się jej ekonomiczne wykształcenie. Od lat mieszkali w Łomiankach pod Warszawą. Wspólnie zaczynali i kończyli każdy dzień od wypicia zielonej herbaty. Bardzo lubili też razem tańczyć co udowadniali podczas chociażby Balu Sportowca. Będąc na emeryturze, zaznaczała, że nie tęskni za bieganiem.

- Biegam tylko dla przyjemności po lesie z moimi trzema pieskami. I to mi wystarcza - mówiła z uśmiechem. W ślady mamy poszedł syn Andrzej Szewiński. Był siatkarzem grającym w reprezentacji Polski. Obecnie jest wiceprezydentem Częstochowy. Młodszy syn Jarosław zajmuje się programowaniem i informatyką.

Pani Irena doczekała też trojga wnucząt. - Z perspektywy całego życia wiem, że najważniejsze nie są medale i zwycięstwa, a miłość do drugiego człowieka - mówiła.

***

Zobacz więcej materiałów:

Rewia
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy