Jacek Borkowski: Jeszcze nie byłem na grobie żony!
Jacek Borkowski (57 l.) w kolejnym wywiadzie opowiada o życiu po śmierci ukochanej żony i matki jego dzieci...
Twoje Imperium: Jak pan sobie teraz radzi z życiem?
- Nie wpadłem w depresję, jakoś sobie radzę. Nie zostałem tu sam, mam dzieci, które potrzebują mego wsparcia. Nie mogę więc pozwolić sobie na słabość. Nie pogrążam się w rozmyślaniu, nie gryzę paznokci. Muszę pilnować, żeby dzieci nie wpadły w zapaść, muszę dawać sobie radę lepiej niż one, bo nie mam alternatywy.
Zdarzają się panu okresy zwątpienia?
- Mam bardzo mocną psychikę. W życiu przeczytałem wiele książek filozoficznych, dzięki temu mam podstawy pozytywnego myślenia. Nie wyszukuję problemów, lecz myślę o tym, co jest teraz i o przyszłości. Jedynie czasami mogę sobie popłakać, w nocy, gdy nikt nie widzi. Ale rano muszę znowu się uśmiechać, zrobić dzieciom śniadanie, odwieźć je do szkoły i sam pójść do pracy.
Nie zdarzają się panu gorsze dni?
- Nie ukrywam, że tak. Ale nie należy od nich uciekać, trzeba dać sobie z nimi radę. Gdy przychodzi gorszy dzień, należy się z nim zmierzyć. Ostatnio postanowiłem z dziećmi, że napiszemy list do żony. Poskutkowało. Część żalu została wyrzucona na zewnątrz, dzięki temu coś w nas pękło i zrobiło nam się lżej. Tak oswajamy traumę po jej stracie.
Nie potrzebuje pan pomocy w domu? Do prania, sprzątania, gotowania?
- Pomoc nie jest mi potrzebna. Dzieciom zmieniać pieluch już nie trzeba. Brudne ubrania sam potrafię wrzucić do pralki. Mam dwie zdrowe ręce i nie chcę, żeby ktoś mi się plątał po kuchni.
Dzieci nie zadają panu trudnych pytań? Nie chcą wiedzieć, dlaczego ich mama tak szybko odeszła?
- Nie muszą ich zadawać, bo ja na początku choroby żony, z pełną świadomością, o wszystkim je informowałem. Nic nie było przed nimi ukrywane, wiedziały o wszystkim, co się dzieje. Mówiłem Magdzie i Jackowi, że z mamą jest źle, ponieważ wyznaję zasadę, że dzieci nie wolno okłamywać, tworzyć na ich użytek jakiejś fantastycznej, niezgodnej z prawdą rzeczywistości. Nie doznały więc wielkiego szoku, chociaż sytuacja wszystkich nas zaskoczyła.
Czytaj więcej na kolejnej stronie...
Był pan z nimi u psychologa?
- Nie byłem. Ale sam porozmawiałem ze znajomym, który jest psychologiem. Chciałem poradzić się go, jak powinienem teraz postąpić. To okazało się wystarczające.
Mimo wszystko myśli pan, że dzieciom jest teraz trudniej niż Panu?
- Poświęcam im całą moją uwagę, sympatię i miłość, żeby jak najmniej odczuwały skutki tej tragedii. Ale mają też więcej obowiązków, oboje stali się bardziej odpowiedzialni. Sprzątają swoje pokoje i kuchnię po posiłku. Muszą zaakceptować nowy model rodziny. Pogodzić się z tym, że zostały pozbawione jednego z podtrzymujących ją filarów. Najważniejsza jest jednak potrzeba rozpoczęcia innego, nowego życia. Mimo nieszczęścia, jakie nas spotkało, straty najbliższej osoby, trzeba spojrzeć w przyszłość. Przecież moja żona, a ich matka, na pewno by tego chciała.
A najstarsza córka, Karolina? Jak ona się odnalazła w tej sytuacji?
- Karolina bardzo mi pomagała i wciąż mi pomaga. Zarówno psychicznie, jak i organizacyjnie. Głęboki ukłon kieruję w jej stronę i cieszę się, że nauczyłem ją wrażliwości, gdy była mała. Ona kocha moje dzieci z kolejnego małżeństwa jak swoje własne. Odwiedza do nas ze swoim małym dzieckiem. To bardzo odpowiedzialna i zaangażowana dziewczyna. Jestem z niej niezmiernie dumny.
Na cmentarzu już pan był po pogrzebie?
- Jeszcze nie, za wcześnie. Zbyt boli.
Rozmawiała: MAGDALENA KACZMAREK