Jacek Borkowski: Nie chodzę na grób żony, bo już nic tam nie załatwię
Jacek Borkowski (58 l.) dwa lata po śmierci żony Magdy próbuje "przygotować dwójkę swoich dzieci do życia". Sam też szuka miłości. Pytany, dlaczego nie odwiedza grobu małżonki, tłumaczy, że "niczego już tam nie załatwi".
Jak upływa panu ten czas w pojedynkę?
- Z dziećmi, bardzo intensywnie każdego dnia. Już od rana zresztą, kiedy wstajemy do szkoły. Muszę zrobić im śniadanie, potem rozwożę na lekcje, odbieram, jedziemy na zajęcia pozalekcyjne, robimy zakupy...
Córka Magda jest w szkole musicalowej?
- Tak, to bardzo zdolna dziewczynka. Tańczy, śpiewa, recytuje... jest fantastyczna. Do tego wygadana, rezolutna. Po śmierci żony Magdy, czuje się odpowiedzialna np. za kuchnię. Piecze ciasta, gotuje. A syna Jacka interesuje dziennikarstwo, szczególnie społeczeństwo i polityka. W tym roku po raz kolejny jedzie na obóz dziennikarski.
Nie sprawiają kłopotów samotnemu ojcu?
- Absolutnie. Po prostu trzymamy się razem, pomagamy sobie, a ja staram się uczyć je szczerości w życiu, w relacjach z drugim człowiekiem. Sam jestem zawsze szczery i dzieci traktuję jak partnerów do rozmowy. Nie mamy właściwie tematów tabu. Rozmawiamy o miłości, seksie, o dziewczynach. Ostatnio np. Jacek zapytał, dlaczego żona nowego prezydenta Francji Brigitte Macron wzbudza takie emocje.
I co pan mu odpowiedział?
- Powiedziałem, że chodzi o obyczajowość, dużą różnicę wieku między nią, a obecnym prezydentem. Syn był zdziwiony i zaraz skomentował, że przecież są ważniejsze sprawy, że ona rządzić nie będzie, więc dlaczego wszystkie oczy nagle są skierowane na tę kobietę? Cieszę się, że mam inteligentne i samodzielne dzieci. Mam tu na myśli też najstarszą córkę Karolinę, która bardzo pomaga mi w opiece nad dziećmi. Często dzwoni do dzieciaków, jeździ z Jackiem na mecze, bo ja za tym nie przepadam. Wciąż więc jesteśmy zgraną rodziną.
Jak dzieci radzą sobie w szkole?
- Bardzo dobrze, a najbardziej cieszę się z tego, że wyrobiłem w nich poczucie odpowiedzialności za to, co robią. Mają własne pomysły, własne inicjatywy, a mi pozostało tylko się temu przyglądać i służyć pomocą, jeśli mnie o to poproszą.
Oboje dostali od losu mocną lekcję.
- Mam świadomość, że nagła śmierć matki zaważy na ich życiu. Dlatego dziś najważniejsze jest dla mnie, by przygotować ich emocjonalnie do życia, aby mogli założyć rodziny i aby byli po prostu szczęśliwi.
Pan jest już po okresie żałoby, minęło prawie dwa lata od śmierci żony.
- Każdy ma swój prywatny czas odczuwania straty bliskiej osoby i określenie tego w czasie jest trudne. Ja wiem, że się z tym nigdy nie pogodzę, bo Magda była wyjątkową osobą i cholernie jestem wkurzony, że ona odeszła. Myślałem, że sprawę miłości, rodziny mam w życiu załatwioną. Na Magdę czekałem przez ponad czterdzieści lat. Była idealna pod każdym względem, a przez 14 lat wspólnego życia sprawdziliśmy się nie tylko w szczęściu, ale i w kłopotach, w szarym, codziennym życiu. Nigdy się nie kłóciliśmy, zawsze rozumieliśmy. I dziś najbardziej wkurza mnie ta życiowa niesprawiedliwość, bo zostało mi zabrane coś bardzo cennego, a chyba tak bardzo w życiu nie nagrzeszyłem, żeby Bóg, jeśli istnieje, dał mi taką karę.
Nie żałuje pan, że nie pochował żony w Warszawie, tylko w jej stronach rodzinnych.
- Żałuję. Decyzja należała wtedy do mnie, ale jej rodzina bardzo mnie prosiła, by Magdę pochować pod Zieloną Górą. To był emocjonalnie cholernie trudny czas, na wiele rzeczy machnąłem wtedy ręką.
I teraz media piszą, że pan nie odwiedza grobu żony.
- Zna pani moje podejście do życia. Ja przy tym grobie przecież już nic nie załatwię, a co mam mieć w sobie, to mam. A jeśli ktoś chciałby wydać jakąś opinię odnośnie moich decyzji, niech weźmie to wszystko, co mnie spotkało na swoje barki i poniesie. A potem możemy porozmawiać.
Niedawno pożegnał pan też ukochaną mamę.
- W ciągu krótkiego czasu mój dotąd w miarę poukładany, bezpieczny świat runął. Właściwie zostałem sam, bo jestem jedynakiem. Z mamą zawsze byłem w bliskich relacjach. Ona mnie kierowała od dziecka, o wszystko dbała, do końca uczestniczyła we wszystkim, co robiłem. Mnie, 58-letniemu mężczyźnie, potrafiła przypomnieć, żebym wziął ciepłą rzecz, żebym nie zmarzł.
Zmienił się pan?
- Strasznie skamieniałem. Obudził się we mnie cynizm. Patrzę na świat z pewnym pobłażaniem, uśmiecham na wymyślane przez ludzi problemy. Ale też wiem, że muszę iść do przodu. Wiem, że Magda bardzo chciałaby, abym znów ułożył sobie życie.
Jest pan gotowy na miłość?
- Wiem jedno. Dom powinien być wypełniony kobietą, szczególnie jeśli są dzieci. A dojrzały mężczyzna powinien zestarzeć się w towarzystwie. Nie chciałbym być facetem, który na starość będzie siedział znudzony w domu, przerzucając kanały telewizyjne. Samotny mężczyzna na starość dziwaczeje, wady się wyostrzają. Dlatego nie odżegnuję się od miłości.
Chciałby pan spotkać kobietę...
- Piękną, dobrą, inteligentną. Jestem zwykłym facetem, czyli wzrokowcem. I dla nas mężczyzn na początku liczy się pierwsze wrażenie, zachwyt, fascynacja urodą ciała. Dopiero potem idziemy w tę historię dalej, zaczynamy się przyglądać, smakować.
A w środku?
- Jaka powinna być ta kobieta? Zabawna, z wrażliwością na słowa, muzykę, z Gombrowiczem pod ręką. Ale nie mam też złudzeń i wiem, że nawet po roku znajomości nie da się sprawdzić, co kryje w sobie kobieta.
Człowiek jest tajemnicą.
- I na tym polega uroda życia. Zawsze się ryzykuje. Nie wiem czy los pozwoli mi jeszcze raz się zakochać. To jest raczej mało prawdopodobne.
Ale nie niemożliwe...
- Wszystko jest możliwe, tylko nie jest to rzecz, którą kupuje się w sklepie i jest jeszcze na to długowieczna gwarancja.
Może warto pomóc miłości - jest internet, wieczorne wyjścia... Nie mam czasu, by wychodzić wieczorami, bo są dzieci, praca zawodowa. Zdaję się na los. Magdę poznałem, jadąc do pracy. Zatrzymałem się na obiad w restauracji i to była piękna fascynacja, miłość, życie... Zaufam losowi.
Rozmawiała: Aleksandra Jarosz