Jacek Fedorowicz: Kiedyś bawił ludzi, dziś jest "kanalią i zdradziecką mordą"
Jacek Fedorowicz (80 l.) sam podkreśla, że dziś już nie kojarzy się ludziom z rozrywką. Niektórzy bardzo ostro wypowiadają się na jego temat!
We wznowionej po czterdziestu trzech latach książce "W zasadzie tak" opisał pan absurdy PRL-u...
Tak, ale starałem się nie ograniczać do opisu objawów, miałem ogromną ambicję, by wskazać źródło choroby. Dla mnie praprzyczyną wszystkich absurdów PRL-u był tak zwany socjalizm, a nie ułomności natury ludzkiej - co usilnie wmawiała ludziom władza. Prawie każdy z felietonów, z których składa się książka, starał się jakoś cichaczem przemycić tę myśl.
Cenzorzy nie mieli nic przeciw?
Wpadłem na pomysł, żeby opisywać PRL z pozycji takiego, któremu ani w głowie jakakolwiek krytyka. Jest jak jest i ja się na to zgadzam. Doradzam tylko, jak w tym żyć i z tych życzliwych porad, bardzo prawdziwych zresztą, wynikało, że żyjemy w jakimś paranoicznym świecie absurdu. Ale autor cały czas podkreśla, że niczego nie krytykuje.
Przymknęli oko, czy byli zbyt mało inteligentni, by wyczuć ironię?
Tu pan trafia w mój ulubiony temat, zawsze gdy mowa o cenzurze, staram się przekonywać, że w tamtych czasach o oszukiwaniu cenzury nie było mowy. Pracowali tam ludzie inteligentni i wykształceni. Wychwytywali wszelkie aluzje sprawniej niż sam autor. W grze z cenzurą chodziło o to, by to były aluzje, które cenzorzy uznają za nieczytelne dla tzw. masowego odbiorcy. Wtedy proszę bardzo. A także o to, by żaden zwierzchnik nie mógł się przyczepić do cenzora, że ten puścił coś, na co był "zapis". Ponieważ stwarzając listę takich "zapisów", władza nie była w stanie przewidzieć każdego wariantu podgryzania socjalizmu - zdarzało się, że cenzor świadomie puszczał coś antysocjalistycznego, bo tego akurat nie było w "zapisie", więc i zwierzchność partyjna (już niekoniecznie składająca się z inteligentów) nie mogła mu nic zarzucić. Taki przypadek mógł się zdarzyć przy tej mojej książce.
Czy ironia, śmiech były najsilniejszą i najskuteczniejszą bronią, by przetrwać ówczesną szarzyznę dnia codziennego?
Owszem, śmiech pomagał i to bardzo.
Czy według pana rzeczywistość w tamtych latach sprzyjała lepszej jakościowo twórczości? Pytam o literaturę, kabaret, kino; "twórczość między wierszami"...
W dzisiejszych czasach, wbrew powszechnym przekonaniom, też występuje zjawisko "twórczości między wierszami", bo na przykład autor unika użycia nazwiska bohatera utworu, żeby uniknąć procesu o zniesławienie, albo nazwy partii unika, nie znikła ponadto cenzura obyczajowa, kulturowa...
Mam też na myśli ironię, większe poczucie humoru niż obecnie...
Nie lubię westchnień "kiedyś było lepiej", bo moim zdaniem nie było. Choć owszem, były całe rzesze odbiorców złaknionych ironii, aluzji, którzy z zachwytem przyjmowali wszystko, co było wymierzone we władzę. Ale czy to dowód większego poczucia humoru Polaków w tamtych czasach? Odbiorcy brali, co było. Zapominamy o jeszcze większych rzeszach Polaków zakochanych w humorze koszarowym, wulgarnym, prymitywnym, który to humor akurat nie miał w tamtych czasach szerokiego dostępu do mediów. Teraz dostał i pokazuje, ilu ma entuzjastów. Gołym okiem widać, że to przytłaczająca większość.
Większość ludzi, którzy wychowali się w komunistycznej Polsce, wspomina minione czasy z nostalgią. "Najweselszy barak", wczasy w Bułgarii, pralka Frania itp. Nie sądzi pan, że gloryfikacja PRL- owskich czasów jest pewnego rodzaju przekłamaniem?
Oczywiście i nie dajmy się nabrać. To nie PRL jest piękny we wspomnieniach, ale fakt, że wtedy wspominający byli piękni i młodzi.
Smutne czasy bardziej sprzyjały zabawie, kontaktom towarzyskim, bezinteresowności?
Smutne czasy owszem, sprzyjały bardzo, ale i młodość też. Wszystko sprzyjało. Kontaktom sprzyjał brak wolnej prasy. Kiedyś, żeby posłuchać mądrych ludzi, musiałem się z nimi spotka osobiście, na gruncie towarzyskim, w bezpiecznym gronie. Innego sposobu praktycznie nie było. Dziś mogę sobie do upojenia czytać, co piszą w prasie, w internecie, co mówią w TOK FM, w TVN czy Polsacie. W TVP już nie.
Jak na pana widok reagują ludzie na ulicy, w sklepie?
Powściągliwie.
Traktują jak wesołka? Starają się żartować?
Dawno temu rzeczywiście kojarzyłem się głównie z rozrywką, ale dziś już chyba nie. Generalnie, zgodnie z podziałem, który niestety stał się już faktem, dla jednych jestem tym, który się nie zmienił w ostatnich latach i dalej pisze po to, by Polska była wolna i demokratyczna, a dla innych - i to jest bardzo liczna grupa - jestem zdradziecką mordą, kanalią, ubekiem, który powinien jak najszybciej umrzeć i jego największym przewinieniem jest, że wciąż tego nie robi. Istnienie tych dwóch grup jest faktem, wystarczy poczytać komentarze w internecie przy okazji wywiadów na temat mojej poprzedniej książki "Święte krowy na kółkach". A! Jest jeszcze trzecia grupa, najliczniejsza, która może trochę pamięta jeszcze mój "Dziennik Telewizyjny", ten udawany, ale poza tym z niczym mnie już nie kojarzy.
Jakiego rodzaju dowcipy najbardziej pana śmieszą? Jest jakiś ulubiony?
Mam okropną wadę, natychmiast zapominam. Nie ma co opowiadać mi dowcipów. Za jedną z najśmieszniejszych książek, jakie w życiu czytałem, uważam "Pegaz zdębiał" Stanisława Barańczaka.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: