Jacek Lenartowicz: Nie szukałem miłości, sama mnie znalazła
Jacek Lenartowicz (58 l.) przeżył dramat rozwodu i trudną rozłąkę z synem. Spokój i szczęście znalazł dopiero przy Katarzynie młodszej od niego o blisko dwie dekady…
Miał pan być prawnikiem. Co się stało, że zdecydował się pan na karierę aktorską?
- Już w liceum zapisałem się do kółka dramatycznego. Po maturze chciałem zdawać do szkoły aktorskiej, ale mama powiedziała, że muszę skończyć inne studia, a potem mogę robić, co mi się podoba. Tak uczyniłem. Spędziłem rok na aplikacji sędziowskiej i uciekłem do teatru. Jednak nie jestem prawnikiem tylko magistrem prawa.
Uzyskał pan dyplom aktora, zagrał dziesiątki ról i... zniknął.
- W 1994 r. wraz z żoną i synem Erykiem wyjechaliśmy do Australii. Grałem w teatrze, pracowałem fizycznie, prowadziłem knajpkę w polonijnym klubie. Tam przeżyłem najtrudniejsze momenty mojego życia. Rozpadło mi się małżeństwo. Nie wiedziałem, co robić. Zostać, by być blisko dziecka, czy wracać do Polski. W końcu zdecydowałem się na drugie rozwiązanie.
W kraju czuł się pan samotny?
- Nie szukałem miłości, ona sama mnie znalazła. Prowadziłem w Teatrze Wielkim w Warszawie restaurację Bistro de Paris. Kasia, wówczas studentka prawa UW, miała pomagać w organizacji imprez okolicznościowych. Na spotkanie spóźniła się godzinę, zobaczyłem ją i... zakochałem się. Ona na szczęście pozwoliła mi się kochać.
Jednak dzieli Państwa 19 lat...
- Nie wiem, czy to dużo czy mało. Jestem przekonany, że definiuje nas znacznie więcej spraw niż metryka. Jeśli dwoje ludzi kocha się, szanuje, ma podobne zainteresowania, sposób bycia, to rozumieją się bez względu na wiek.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Za co ceni pan żonę?
- Za wszystko. Ma charakter, urodę, optymizm i umiejętność budowania domowego ogniska. Przy tym jest zaradna i nie boi się mierzyć się z codziennością. Robiła aplikację sędziowską, gdy mieliśmy maleńkie dzieci. Czuję, że razem potrafimy pokonać wszystkie przeciwności losu.
Czyli znalazł pan ideał?
- Jak w każdym związku zdarzają się nam trudniejsze dni i kłótnie. Jednak nie prowadzimy wojny tylko małe powstania. Pierwszy wyciągam rękę do zgody. Mówię "przepraszam". Mam zasadę, że z kobietą sporu nie wygrasz, bo nawet jeśli wygrałeś, to i tak przegrałeś.
Jak w pana domu wygląda zwykły dzień?
- Jestem zwolennikiem harmonii. Trzeba pozwolić działać naturze. Ona sprawiedliwie poukłada i nie będzie konfliktu o to, kto pozmywa naczynia, posprząta, bo zrobi to ten, kto akurat będzie miał czas. Kiedy żona wychodzi rano do pracy, ja gotuję obiad i zajmuję się dziećmi.
Jakim jest pan tatą?
- Kochającym, ale nie jestem kumplem. Bywam wymagający. Uważam, że dzieci potrzebują miłości mądrej, ale nie ślepej. Córki traktuję z pobłażliwością. Każdy tata wie, że lekki trzepot rzęs i jesteś bez szans. Dziewczyny rządzą!
***
Zobacz więcej materiałów: