Reklama
Reklama

Jacek Lenartowicz patrzy z optymizmem w przyszłość!

Ma za sobą trudne chwile, ale wierzy, że wszystko, co mu się przydarzyło, było w boskim planie. Dziś czuje się człowiekiem spełnionym i szczęśliwym.

Kilka lat spędził na emigracji w Australii, jednak bardzo tęsknił za krajem. Wrócił i zaczął wszystko od nowa. - Tam nie miałem perspektyw - mówi Jacek Lenartowicz (56 l.), którego znamy m.in. z seriali "M jak miłość" i "Strażacy".

Ponoć w dzieciństwie marzył pan, żeby zostać księdzem.

- Tak, ale rozmyśliłem się. W kościele w Nałęczowie, moim rodzinnym mieście, byłem ministrantem. Proboszcz Aleksander Miszczuk bardzo mnie lubił. Kiedyś przyjechali na plebanię goście. "Jacuś, powiedz, kim ty będziesz, jak dorośniesz" poprosił. A ja siedzę cicho. "No przecież zawsze powtarzałeś, że będziesz duchownym" przypomniał mi. A ja na to: "Nie, proszę pana księdza, bo ksiądz nie ma żony".

Reklama

I nie ma dzieci, a pan doczekał się aż czwórki!

- Jestem z tego powodu bardzo dumny. Najstarszy syn Eryk wkrótce będzie miał 24 lata. Aleksander ma 13 lat, bardzo dobrze się uczy. Jego średnia to 5,82. 10-letnia Nina chodzi do szkoły muzycznej, gra na pianinie, tańczy. Mówi, że zostanie gwiazdą. A najmłodsza córeczka Lena niedawno skończyła 2 latka. Sam jestem jedynakiem.

Był pan rozpieszczany?

 - W domu panowała dyscyplina i to bardziej trzymana przez mamę, niż przez św. pamięci tatę. On ciągle wyjeżdżał służbowo, a jak wracał, to przywoził mi prezenty. Natomiast mama była na co dzień. Przez pierwsze 10 lat wychowywałem się na izbie porodowej w Nałęczowie, którą kierowała. Potem rodzice przenieśli się do Lublina.

Zdaje się, że sprzeciwiali się temu, by został pan aktorem?

- Dlatego najpierw skończyłem studia prawnicze, ale w końcu aktorstwo zwyciężyło. Natomiast mama do tej pory dyscyplinuje mnie i cały czas traktuje, jakbym był małym chłopcem. Jest w dobrej formie i świetnie wygląda. Nigdy nie piła alkoholu, nie malowała się, dziś ma 84 lata.

A jakim pan jest ojcem?

- Bardzo kochającym, ale wymagającym. W domu muszą obowiązywać zasady, a dzieci powinny ich przestrzegać. Trzeba kształtować ich charaktery, pokazywać, co jest dobre, a co złe. Muszę oczywiście wymagania dostosowywać do ich wieku. Jestem osobą dość staromodną, widzę różnicę w wychowaniu chłopców i dziewczynek. Córki traktuję troszkę inaczej. Myślę, że najstarszego syna nauczyłem wielu ważnych dla mężczyzny rzeczy.

Co to takiego według pana?

- Odwaga, podejmowanie decyzji, branie odpowiedzialności za swoje wybory, nieuciekanie przed problemami, samodyscyplina. Syn jest już bardzo samodzielny. Zrobił film dyplomowy, a jesienią będzie bronił pracę magisterką w słynnej szkole filmowej w Sydney. Mieszka teraz sam w Australii, bo moja była żona też wróciła do kraju.

Pan emigrację zakończył chyba po 5 latach. Rozpadło się też pana małżeństwo...

- Złożyło się na to tysiące przyczyn. Rozwiodłem się. Ubolewam, bo każde rozstanie jest bolesne, szczególnie, że na świecie był już Eryk. Mieliśmy ślub kościelny, teraz nie możemy przystępować do komunii, a jesteśmy ludźmi wierzącymi. To nasz problem. Przez chwilę nawet zastanawialiśmy się nad tym, czy nie starać się o stwierdzenie nieważności małżeństwa w sądzie kościelnym. Cieszę się, że potem na swojej drodze spotkałem Kasię i założyłem nową rodzinę.

Los był dla pana łaskawy...

- Opatrzność. Myślę, że Bóg nie może karać mnie, dając trójkę dzieci i wspaniałą żonę. To wszystko było w boskim planie. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Miałem wtedy restaurację Bistro de Paris w Teatrze Wielkim. Kasia była studentką prawa na Uniwersytecie Warszawskim i miała nam pomagać przy organizacji specjalnych wydarzeń. Na pierwsze spotkanie spóźniła się chyba z godzinę.

Czym pana zauroczyła?

- Jest bardzo prawą, uczciwą, dobrą osobą, czułą na niesprawiedliwość społeczną. Działa w różnych stowarzyszeniach. Razem z naszym księdzem Antonim Czajkowskim z parafii kościoła pw. Przemienienia Pańskiego w Sulejówku organizuje akcje charytatywne. Jestem pełen podziwu dla jej zaradności, zdolności. Robiła aplikację sędziowską, gdy mieliśmy już dwójkę dzieci.

Zdarzają się wam kłótnie?

- Oczywiście. Kasia ma włoski temperament, choć pochodzi z Pomorza. Ja jestem blondynem z lubelskiego, ale Włochem z charakteru. Mieszanka wybuchowa. Jednak nie mamy cichych dni, nie jesteśmy pamiętliwi, a przede wszystkim bardzo się kochamy. Choć mnie jest trudniej wyciągnąć rękę na zgodę i przeprosić. Zawsze miałem problem ze schylaniem karku.

Wiem, że wiara jest dla pana ważna. Miał pan jakieś szczególne religijne przeżycie?

- W filmie "Jan Paweł II" z Jonem Voightem w roli papieża, grałem Wałęsę. Byłem wtedy na zdjęciach w Rzymie, odwiedziłem bazylikę św. Piotra i modliłem się przy grobie naszego Ojca Świętego. To było tuż po jego śmierci. Tam w podziemiach krypty poczułem takie wibracje, jak dotknięcie. Wzruszyłem się. Pamiętam to doznanie do dziś.

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Jacek Lenartowicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy