Reklama
Reklama

Jacek Zejdler: Samobójstwo czy morderstwo? Okoliczności śmierci młodego aktora nigdy nie zostały do końca wyjaśnione!

Jacek Zejdler miał 25 lat, ogromną popularność dzięki głównej roli w serialu „Stawiam na Tolka Banana” i szansę na wielką karierę. W nocy z 1 na 2 stycznia 1980 roku zamknął się w kuchni w służbowym mieszkaniu w Opolu, położył w śpiworze przy otwartym piekarniku i odkręcił gaz. Taka przynajmniej przyczyna tragicznej śmierci młodego aktora zapisana jest w oficjalnych aktach. Jego najbliżsi i przyjaciele nigdy nie uwierzyli, że targnął się na swoje życie... Według nich Jacek został zamordowany przez PRL-owską bezpiekę!

Jacek Zejdler był świeżo upieczonym maturzystą marzącym o studiach aktorskich w łódzkiej filmówce, gdy Stanisław Jędryka powierzył mu główną rolę w serialu "Stawiam na Tolka Banana". 18-letni chłopak niemal z dnia na dzień stał się idolem młodzieży. Krytycy wróżyli mu wielką karierę, nazywając go "następcą Cybulskiego" i "polskim Jamesem Deanem".

Miał w oczach smutek...

Na wymarzone studia Jacek dostał się za pierwszym podejściem. Zmarła w 2004 roku aktorka Daria Trafankowska, która była wtedy jego sympatią, wspominała go w wywiadach jako wspaniałego chłopca chodzącego z pełną marzeń głową w chmurach.

Reklama

W czasie studiów Jacek Zejdler związał się z antykomunistyczną opozycją i aktywnie wspierał poczynania Komitetu Obrony Robotników, co sprawiło, że interesowała się nim PRL-owska Służba Bezpieczeństwa.

Fakt, że po Czerwcu 1976 zbierał na uczelni podpisy pod tzw. Listem 14,  czyli wystosowanym przez założycieli KOR-u apelem do społeczeństwa i władz w pomoc prześladowanym przez bezpiekę uczestnikom protestów w Radomiu, Ursusie i innych miastach, praktycznie zablokował mu karierę... Po dyplomie zagrał tylko w dwóch produkcjach i przepadł.

Dramatyczne wołanie o pomoc

Z powodu działalności opozycyjnej Jacek Zejdler stracił szansę nie tylko na zrobienie kariery filmowej, ale też na duże i ciekawe role teatralne. Co prawda po studiach dostał angaż w łódzkim Teatrze im. Stefana Jaracza, ale grał jedynie "ogony", a gdy w 1979 roku w teatrze pojawił się nowy dyrektor z partyjnego nadania, dostał - jako jedyny z całego zespołu - wypowiedzenie.

Nie wiodło mu się też w życiu prywatnym. Kiedy przyjaciele załatwili mu pracę w Opolu, żona nie chciała jechać z nim w nieznane. Została w Łodzi, a związek na odległość w ich przypadku nie sprawdził się. Bardzo cierpiał z tego powodu i obwiniał się o rozpad swego małżeństwa.

W opolskim Teatrze im. Jana Kochanowskiego Jacek Zejdler zagrał tylko jedną rolę - Klausa w przedstawieniu "Wojna chłopska", którego premiera odbyła się trzy tygodnie przed jego tragiczną śmiercią. Już w trakcie prób sprawiał wrażenie, jakby coś go dręczyło, jakby nie mógł poradzić sobie ze swoimi problemami... Właśnie wtedy napisał dramatyczny list do swej byłej dziewczyny, Darii Trafankowskiej.

Prześladowała go bezpieka

Jacek mieszkał w Opolu w mieszkaniu należącym do teatru. Sąsiedzi aktora po jego śmierci potwierdzili, że nachodzili go czasem jacyś dziwni ludzie. Autorzy poświęconego mu filmu "W starej koszuli, z odwagą w sercu" wprost zasugerowali, że był prześladowany i zamordowany przez SB.

Kobieta sprzątająca kamienicę, w której mieszkał, i która znalazła jego ciało, zeznała ponoć, że był skrępowany grubym sznurem. Faktem jest, że śledztwo w sprawie śmierci Jacka Zejdlera zamknięto bardzo szybko.

Ostatnie godziny życia

Po raz ostatni Jacka Zejdlera widzieli żywego uczestnicy imprezy sylwestrowej, którą zorganizował dyrektor opolskiego teatru, Bohdan Cybulski. Aktor ostro pokłócił się z gospodarzem, tuż przed wybiciem ostatnich chwil 1979 roku wybiegł z mieszkania Cybulskiego, wsiadł do pożyczonego "malucha" i pojechał do siebie.

2 stycznia 1980 roku sprzątaczka myjąca schody poczuła ulatniający się z jego mieszkania gaz. Natychmiast zawiadomiła milicję. Okazało się, że Jacek leży przy otwartym piekarniku. Nie żył od kilku godzin...

Wydawało się bardzo dziwne, że po podjęciu decyzji o odebraniu sobie życia zadbał jeszcze o to, by nikomu z jego powodu nic się nie stało - wykręcił korki, by nie doszło do wybuchu!

Nie zostawił pożegnalnego listu

Wiadomość o śmierci odtwórcy roli Szymka Krusza w "Stawiam na Tolka Banana" lotem błyskawicy obiegła całą Polskę. W oficjalnym komunikacie nie podano jednak żadnych szczegółów, więc pojawiły się plotki, że ciało aktora wyłowiono z Odry, że Jacek zginął w upozorowanym wypadku, że funkcjonariusze SB związali go i odkręcili gaz w jego służbowym mieszkaniu.

Wiadomość, że wpadł w depresję po zawodzie miłosnym i popełnił samobójstwo, wielu jego znajomych odebrało jako... mydlenie oczu, zwłaszcza że nie zostawił żadnego listu i nie pożegnał się z matką, którą kochał ponad wszystko.

Barbara Zejdler - uczestniczka powstania warszawskiego (była łączniczką), która po wojnie skończyła medycynę i pracowała m.in. jako ordynator Oddziału Noworodków łódzkiego szpitala im. Mikołaja Kopernika - nigdy (zmarła w 2016 roku) nie zdecydowała się publicznie wspominać syna ani tym bardziej wypowiadać na temat jego śmierci. Nawet gdy Stanisław Jędryka kręcił w 1995 roku reportaż o losach dziecięcych aktorów, którzy grali w jego filmach, poprosił ją o wypowiedź przed kamerą, odmówiła.

Okoliczności tragicznej śmierci 25-letniego aktora do dziś nie zostały do końca wyjaśnione.  

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:

Źródło: AIM
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy