Reklama
Reklama

Jadwiga Jankowska-Cieślak: Los nie szczędził jej ciosów

Wcześnie opuściła dom rodzinny, bo nie mogła znieść panujących w nim zasad. Przez całe życie kochała jednego mężczyznę, ale nie zdołała go uratować.

"Ojciec ustawił nasze życie wedle hierarchii: najważniejszy jest mężczyzna. Jak się któreś dziecko nie podporządkowało, dostawało w łeb. Uderzał nie po to, żeby karcić, tylko żeby zadać ból" - wspominała Jadwiga Jankowska-Cieślak (65 l.) swoje dzieciństwo w wywiadzie dla "Wysokich Obcasów".

"Uważał, że poprzez ból dojdziemy do lepszej świadomości. Mama wtedy płakała, ale słowo ojca było dla niej święte. Nawet po jego śmierci" - dodawała aktorka. Miała zaledwie 17 lat, gdy zatrzasnęła za sobą drzwi rodzinnego domu i zamieszkała w wynajętym pokoiku...

Reklama

Rodzice Jadwigi poznali się w czasie wojny. Mama pracowała w Lublinie, w niemieckiej firmie, jako sekretarka, gdzie spotkała rewidenta Kazimierza Jankowskiego, w którym się zakochała. Niedługo po ślubie na świat przyszła ich pierwsza córka Hania, ale wkrótce zmarła. Kolejnym dzieciom, jak zadecydował Kazimierz, szczęście miała przynieść litera "J" w imieniu. Po wojnie na świat przyszli więc: Jakub, Jan, Jadwiga i Jerzy. Jednak dzieciństwo Jankowskiej dalekie było od ideału.

Jej ojciec, generał brygady, rządził w domu niepodzielnie. Choć jego żona przed wojną dostała się na Akademię Wychowania Fizycznego, on widział ją jako gospodynię domową. "Mamę świat ominął. Była kobietą, która jak spotka miłość, to ją spełni do końca, znosząc wszystko. Niezwykle zdolna. Ale ojciec uznał, że powinna zostać przy garach" - Jadwiga nie podzielała jego zdania.

Przez całe dzieciństwo brakowało jej ciepła i ojcowskiej miłości. "Opuściłam rodzinny dom bardzo wcześnie. Między innymi dlatego, że nie podobało mi się w tym domu wiele rzeczy. Jestem bardzo wdzięczna rodzicom za to, że gdy powiedziałam: stop, do widzenia, nie naciskali, by mnie do tego domu z powrotem sprowadzić. Uszanowali moją decyzję i nigdy więcej nie starali się ingerować w moje życie" - opowiadała Jadwiga.

Po maturze zdecydowała się zdawać do warszawskiej szkoły teatralnej. Chciała zostać aktorką, żeby przełamać własną nieśmiałość. Dostała się za pierwszym razem, a podczas egzaminów wstępnych poznała swojego przyszłego męża Piotra Cieślaka (†66), który był jej pierwszą miłością.

"Układałem teczki osobowe, wzywałem kandydatów na salę. W pewnej chwili wyczytałem: 'Jadwiga Jankowska. Przygotować się'. Ktoś krzyknął: 'Jestem'. Weszła długowłosa blondynka, dosyć przy kości, bo wtedy była apetycznie okrągła. Miała herpes, czyli tzw. zimno, przez co jej usta wydawały się bardziej wydatne niż zwykle. Popatrzyłem na nią i powiedziałem do sekretarki, która stała obok: To będzie moja żona"- wspominał po latach Cieślak.

Pobrali się, gdy Jadwiga była na czwartym roku studiów. "Zdarzały się konflikty, rozstania i powroty, pląsy, dąsy, kolejne wybuchy namiętności. Mimo zawirowań dość dobrze się dogadywaliśmy" - przyznawała aktorka. Wkrótce na świat przyszło pierwsze dziecko młodej pary - córka Zofia. Wtedy zdarzyło się coś, co aktorka zapamiętała na zawsze. Dostała list od ojca, w którym zwracał się do niej z miłością. To był dla niej szok. Płakała... Kazimierz nie doczekał przyjścia na świat kolejnych wnuków. Zmarł na zawał serca w 1975r.

Pięć lat później Jadwiga urodziła syna Jakuba. A przed czterdziestką powitała na świecie Antka, swoje trzecie dziecko. "To stadko to nasz największy dorobek. Cenniejszy niż wszystkie nagrody i zaszczyty" - mówiła z miłością.

W jej życiu zawodowym niewiele ułożyło się tak, jak sobie wymarzyła. Zdobyła wprawdzie w 1982 r. Złotą Palmę w Cannes za rolę lesbijki w węgierskim filmie "Inne spojrzenie", ale nie zapoczątkowało to pracy z wielkimi osobistościami europejskiego kina, na co bardzo liczyła. Dopiero po latach okazało się, dlaczego jej telefon milczał. "Kiedyś na ulicy zatrzymała nas pani, która była urzędniczką w ministerstwie, i powiedziała, że przychodziło dla Jadwigi mnóstwo zaproszeń od producentów z całego świata, które utknęły gdzieś w szufladach" - zdradził Cieślak.

Jadzia głęboko to przeżyła, choć nigdy się nie skarżyła. Kiedy nastały chude lata, nie było jej łatwo. Tym bardziej że w czasie stanu wojennego aktorka uczestniczyła wraz z kolegami w bojkocie radia i telewizji. Choć funkcjonariusze UB nie dawali jej spokoju, nie złamała się. Słono za to zapłaciła, bowiem długo nie otrzymywała istotnych propozycji zawodowych. Jej sytuacja się poprawiła, gdy na początku lat dziewięćdziesiątych Piotr został dyrektorem artystycznym Teatru Dramatycznego w Warszawie i ściągnął ją do zespołu.

"Jest to groźne i bardzo trudne. Każde z nas ma rozbuchane ambicje, które często nawzajem się znoszą. Oboje pracujemy nad sobą i nad naszym związkiem. Jesteśmy długowiecznym małżeństwem. Nie narzekam, nie szukam innych rozwiązań" - wyznawała dyplomatycznie w wywiadzie. Jednak ta stabilizacja zawodowa nie trwała wiecznie...

Kiedy w 2007 r., niedługo przed jubileuszem 50-lecia teatru, z dnia na dzień Piotr został pozbawiony stanowiska dyrektora, ona w ramach solidarności również opuściła zespół. "Miał dostać medal, a znalazł się na bruku. Bardzo ciężko pozbierać się po czymś takim" - mówiła wtedy. Rok szukała pracy, chodząc po prośbie od teatru do teatru. W końcu w Ateneum zatrudniła aktorkę Izabela Cywińska.

Najdotkliwszy cios spadł na nią w 2013 r. Jej ukochany zachorował wtedy na raka. Choć wspierała go całą sobą i robiła wszystko, co w ludzkiej mocy, ten przeciwnik nie dał im szans na dalsze wspólne życie. Mężczyzna, z którym spędziła szczęśliwie przeszło 40 lat, zmarł we wrześniu 2015 r.

"Dziś z perspektywy lat widzę, że ilość ciosów, bolesnych przeżyć zdecydowanie przeważa nad tym, co przyjemne w życiu" - gorzko stwierdziła Jankowska Cieślak. Choć los jej nigdy nie rozpieszczał, nauczyła się czerpać zadowolenie z drobnych przyjemności. Radość dają jej spotkania z dziećmi i z wnukami, które ją uwielbiają.

***

Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd:

Na żywo
Dowiedz się więcej na temat: Jadwiga Jankowska-Cieślak
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy