Jadwiga Staniszkis przeżyła wiele upokorzeń. Była bita!
Tkwiła w toksycznym związku. Kochanek pił, bił ją i podobno też kochał. To nauczyło ją, że może przetrwać wszystko.
Znałam kobiety, które przede mną były w związkach z Iredyńskim i z ulgą przekazywały go następnej. Żeby tylko ktoś się nim zajął, bo już nie mogły. A ja to przeżyłam - wyznała Jadwiga Staniszkis (74 l.) wiele lat po tym, jak rozstała się z Ireneuszem Iredyńskim (†46). - Łatwiej mi było wytrzymać z nim, bo mam rodzaj mechanizmu obronnego, który sprawia, że uczucia, także cierpienie, do mnie nie docierają - przyznała w wywiadzie dla "Dziennika".
Kiedy się poznali, był 1970 r. Jadwiga siedziała przy stoliku w warszawskiej restauracji Szanghaj z filozofem Jerzym Niecikowskim. Miała na sobie czarną sukienkę, czerwone podkolanówki i buty na obcasach. Ireneusz, biesiadujący nieopodal, przypatrywał się z ciekawością efektownej blondynce i nie zastanawiając się długo, ruszył w jej kierunku. - Szybko się zdecydowałam. Powiedziałam: "Niecikowski do domu, a pan niech siada" - wspominała Jadwiga w książce "Staniszkis. Życie umysłowe i uczuciowe".
Cztery lata wcześniej nim poznała Iredyńskiego, rozwiodła się z pierwszym mężem Markiem Lewickim, któremu urodziła córkę Joannę. Miała za sobą także siedmiomiesięczny pobyt w więzieniu, dokąd trafiła po wypadkach w marcu 1968 r. Ireneusz zaś był już wtedy gwiazdą salonów. Mimo że edukację zakończył na szkole średniej i nie zdał nawet matury, to genialnie pisał, więc uważano go za jednego z najlepszych literatów w Polsce. Ale jednocześnie ciągnęła się za nim fatalna opinia: pił nałogowo, często się awanturował, a wobec kobiet bywał brutalny. Mimo to miał u nich duże powodzenie, bo był błyskotliwy i ładnie udawał, że słucha tego, co do niego mówią.
Wspólne życie Jadwigi i Irka było huśtawką nastrojów. Na alkoholowe libacje, które odbywały się w jej domu, gdzie razem zamieszkali, wpadali znajomi Iredyńskiego, jak choćby Stanisław Grochowiak, też alkoholik. Staniszkis nie uczestniczyła w tych biesiadach. Najczęściej siedziała w kuchni, pisząc traktaty socjologiczne, bo w salonie okupowanym przez kompanów ukochanego nie było dla niej miejsca. Iredyński z upodobaniem upokarzał ją przy każdej nadarzającej się okazji. Gustawowi Holoubkowi przedstawił ją tak: "To jest właśnie moja pielęgniarka!".
- Miałam już wtedy doktorat, ale pracowałam w liceum pielęgniarskim, bo z uczelni mnie wyrzucono. Nie miałam potrzeby prostowania i tak wiedziałam swoje - komentowała Staniszkis. Mimo przykrości, których doświadczała, często towarzyszyła kochankowi, gdy balował w SPATiF-ie lub Bristolu, ale nie brała udziału w zakrapianych przyjęciach. - Nie miałam oporów, by grać godzinami z szatniarzem w oczko, czekając, aż skończą pić i będę mogła wsadzić Irka do samochodu i wywieźć - tłumaczyła.
Ich znajomi pamiętają w jaki sposób była traktowana przez ukochanego. Pisarz Jarosław Abramow wspominał, jak siedząc w restauracji z Iredyńskim zapytał: "Gdzie jest Jadwiga?". Usłyszał wtedy, że dostała od niego karę i nie wolno jej wyjść z domu. Nieoczekiwanie Ireneusz pozwolił jednak koledze, by wezwał Jadwigę. A gdy ten do niej zadzwonił, przybiegła uradowana... Ci, którzy znali później panią profesor dziwili się, że mając tak twardy i nieustępliwy charakter pozwoliła podporządkować się brutalowi.
Małgorzata Raducha w biografii Iredyńskiego "Gra w butelkę" przytacza sytuację, gdy po premierze teatralnej jednej ze swoich sztuk, pisarz poszedł pić do Bristolu. W pewnym momencie skończyły mu się pieniądze, więc posłał po nie do swojego domu jednego z towarzyszy. Ale ten zapomniał numeru mieszkania i po powrocie skłamał, że był pod drzwiami i usłyszał odgłosy muzyki pomieszanej z męskimi głosami. To wystarczyło, aby Iredyński wpadł w szał. Nakazał partnerce, by wyznaczyła sobie karę. - Uderz mnie trzy razy smyczą - miała powiedzieć Staniszkis, przyzwyczajona do takiego sposobu traktowania przez kochanka. Chwilę później, gdy jego ręka szykowała się już do wymierzenia razów, jednak się otrząsnęła. - Irek, ale my nie mamy radia ani adapteru - przytomnie stwierdziła.
Ale nie zawsze udawało jej się uniknąć rękoczynów. - Uderzył mnie kilka razy. Uważał, że go zdradzam - opowiadała. - Pamiętam raz rąbnął mnie kluczami, aż mam bliznę, raz smyczą - też mam bliznę. Ale nie było tak, że on wracał pijany i mnie katował. Nie, ja w tym widziałam też coś ciekawego. To mi pozwoliło spojrzeć na przemoc jako na sposób komunikowania - tłumaczyła w rozmowie z "Dziennikiem". A pytana, czy nie czuła się ofiarą, odpowiadała: "Ten związek nauczył mnie, że to jednak ja jestem górą. To był człowiek, który zapijał się na śmierć, marnował swoje zdolności, był głęboko nieszczęśliwy".
Staniszkis postępowała w myśl zasady: "Jeżeli mój mąż jest potworem niemoralności, to ja muszę stać się potworem oddania". Gdy jej wybranek dostał stypendium w Berlinie Zachodnim, odprowadzała go na miejsce przez całe NRD. Dalej pojechać nie mogła, bo po wydarzeniach marcowych nie chciano jej wydać paszportu. On jednak nic sobie nie robił z jej ofiarności.
- Irek do mnie dzwonił co wieczór, podawał mi jakieś panie do telefonu, które do siebie zapraszał, po prostu dziwki, bo on się z nimi często nie mógł dogadać, nie znał żadnego języka, więc ja miałam z nimi negocjować - relacjonowała beznamiętnie Jadwiga. Kiedy zaś po powrocie do kraju Iredyński zastał u nich w domu jej znajomego psychologa z Uniwersytetu Warszawskiego, zrobił karczemną awanturę. Zasada lojalności działała według niego tylko w jedną stronę.
Kres wytrzymałości Jadwigi przyszedł po trzech latach. - Zaczynam być śmiertelnie zmęczona fizycznie, bo pracuję, gotuję, zarywam noce, a do tego wszystkiego albo go przywożę ze Spatifu, albo biegam po melinach szukać pół litra dla niego i jego kompanów. Zaczynam mieć jakieś zaburzenia wzroku na tle krążeniowym - zdradziła we wspomnianej książce. W tajemnicy przed Ireneuszem domówiła się w sprawie zamiany mieszkania, spakowała swoje rzeczy oraz córki i odeszła. Ostatni akt ich znajomości rozegrał się w USA, gdzie spotkali się w obskurnym hoteliku. Ale nie wróciła już do dawnego kochanka, choć przez chwilę miała taki zamiar...
Pisarz zmarł 9 grudnia 1985 r. z powodu ostrego zapalenia trzustki. Kilka lat po jego śmierci Jadwiga wyszła za Michała Korca, z którym przeżyła 15 lat. Gdy od męża usłyszała, że nie sprawdza się jako żona i powinna wybaczyć mu zdrady, złożyła pozew o rozwód. Nie chciała już być poniżana.