Jagna Marczułajtis-Walczak i jej wstrząsające wyznanie. Chciała zabić siebie i chorego synka!
Jagna Marczułajtis-Walczak (40 l.) jest mamą trojga dzieci: Jagody, Igi oraz Andrzeja. Po kilku miesiącach od narodzin syna usłyszała druzgocącą diagnozę. Lekarze poinformowali ją, że chłopiec cierpi na nieuleczalną wadę mózgu. Posłanka PO wpadła w głęboką depresję i poważnie rozważała samobójstwo rozszerzone!
Początkowo wydawało się, że wszystko jest w porządku. Po porodzie Andrzej dostał 10 punktów w skali Apgar i jego rodzice byli przekonani, że jest całkowicie zdrowy. Jednak kiedy skończył pięć miesięcy, posłanka PO zorientowała się, że coś jest z nim nie tak. Nie próbował siadać i zaniepokojona Marczułajtis zapisała go na rehabilitację.
"Okazało się, że ma zaburzenia napięcia mięśniowego. Kiedy mały miał sześć miesięcy, po rezonansie magnetycznym usłyszeliśmy wyrok: wada rozwojowa mózgu, szerokozakrętowość zwana pachygyrią. Trzy czwarte głowy Andrzejka jest zdeformowane, zepsute" - opowiada Marczułajtis cytowana przez "Super Express".
Jagna wpadła w głęboką depresję. Początkowo nie wierzyła, że to dzieje się naprawdę i zastanawiała się, dlaczego coś takiego przytrafiło się właśnie jej. Była tak załamana i bezsilna, że przez myśl przeszło jej najgorsze.
"Całą zimę jeździłam z dzieckiem od lekarza do lekarza. Jeżdżąc, patrzyłam tylko, z jakiego mostu zjechać albo jak to zrobić, żeby się zabić razem z tym dzieckiem, żeby po prostu już nie cierpiał on i ja" - wspomina, płacząc.
Lekarze nie dawali jej większych nadziei. Uświadamiali jej, że choroba syna jest nieoperacyjna, nieuleczalna i postępująca. "Nie widziałam dalszego sensu życia... mojego i jego. Nie wiem, dlaczego mi się ubzdurało, że to ma wyglądać tak, żeby gdzieś samochodem spaść z mostu, wjechać pod pociąg" - mówi.
Nie zabiła siebie i synka tylko z jednego powodu. Obawiała się, że samobójstwo rozszerzone nie powiedzie się, a po wszystkim ona i syn będą jeszcze bardziej chorzy.
Przyznaje, że nie potrafiła wtedy myśleć o innych bliskich. Widziała tylko świat, który jej się zawalił. Trwało to aż półtora roku. W tym samym czasie nie dostała się do Sejmu i na dodatek musiała zamknąć szkołę narciarsko-snowboardową. Wtedy oświadczyła mężowi, że już dalej nie da rady i że musi przyjść do domu, aby jej pomóc.
Na szczęście znalazła się osoba, która bardzo pomogła Marczułajtis. Wyjaśniła, że są osoby, które mają w życiu jeszcze ciężej i nie pozwoliła Jagnie poddać się. I wtedy posłanka PO dostrzegła pewien sens i cel. "Trzeba o tym mówić światu, to daje siłę. Jako osoa publicznie rozpoznawalna chcę teraz wspierać inne cierpiące matki" - deklaruje.
Uodporniła się na negatywne komentarze i nie boi się krytyki. Nie robi tego wszystkiego dla popularności i widzi to zupełnie inaczej - to właśnie popularność zobowiązuje ją do pomocy innym. Ona sama czuje się teraz szczęśliwa.
"Dwa pierwsze lata życia Kokosa to był dla mnie dramat. Miałam terapię i leczenie farmakologiczne... Dziś nasz syn daje nam dużo miłości, radości, uwielbia spacery, basen, dużo się śmiejemy" - wyznaje i pragnie, aby z jej synkiem "tylko nie było gorzej".
***
Zobacz więcej materiałów: