Jan Ciszewski: Legendarny sprawozdawca był idealnym celem dla plotkarzy i... szantażystów!
W tym roku mija 65 lat od dnia, gdy Jan Ciszewski zadebiutował na antenie TVP Katowice jako komentator sportowy. Dziennikarz, z którego głosem milionom Polaków kojarzą się największe sukcesy naszej narodowej drużyny piłkarskiej, miał sporo grzechów na sumieniu, a o jego słabościach krążą legendy...
Jan Ciszewski od najmłodszych lat marzył o karierze sportowca. Pasjonował go przede wszystkim żużel i wszystko wskazywało na to, że zostanie gwiazdą tej dyscypliny.
Niestety, w wieku dziesięciu lat doznał poważnej kontuzji w wyniku wypadku motocyklowego... Lekarze, którzy się nim zajęli, gdy trafił do szpitala w Siewierzu, byli pewni, że resztę życia spędzi na wózku inwalidzkim.
Groziła mu amputacja nogi! Był załamany, gdy okazało się, że już nigdy nie będzie w pełni sprawny, ale szczęśliwy, że jednak może chodzić... Dzięki czterem operacjom, protezie i trwającej wiele miesięcy rehabilitacji w końcu zaczął poruszać się o własnych siłach.
Musiał tylko uważać, by nie nadwyrężać prawej nogi - krótszej o 12 centymetrów od lewej - która stała się jego przekleństwem. Przez swój "defekt" nie mógł już uprawiać żadnego sportu. Mógł o nim jedynie opowiadać...
Jan Ciszewski nie był dobrym uczniem. Wspominał, że jakoś udało mu się przebrnąć przez podstawówkę, ale o dalszej edukacji nie chciał nawet słyszeć. Dopiero w wieku 40 lat eksternistycznie zdał maturę w Ekonomicznym Technikum Energetycznym dla Pracujących. Był już wtedy najpopularniejszym polskim komentatorem sportowym.
"Dla kibiców Janek był gwarantem sukcesu. Panowało powszechne przekonanie, że gdy ja zapowiem mecz piłkarzy, a Janek skomentuje ich rywalizację, to sukces mamy zapewniony" - wspominała Krystyna Loska, która z Janem Ciszewskim pracowała jeszcze w katowickim radiu i regionalnym oddziale TVP.
Dla milionów Polaków Jan Ciszewski był przede wszystkim komentatorem. Tylko nieliczni wiedzieli, że członkowie narodowej kadry piłkarskiej traktowali go jak swojego guru. Każdy nowy zawodnik musiał wkupić się w jego łaski!
Włodzimierz Smolarek opowiadał, że gdy dostał powołanie do reprezentacji, przekonał go do siebie... markowym koniakiem ze sklepu wolnocłowego. Grzegorz Lato z kolei wspominał, że kiedyś podpadł Ciszewskiemu i ten zapowiedział mu, że ani razu nie wymieni jego nazwiska w relacji z kolejnego meczu, choćby... strzelił gola. I słowa dotrzymał.
Cis, bo tak nazywano, zawsze latał na mecze z drużyną, spał w tych samych hotelach co piłkarze, jadł w tych samych restauracjach. Tajemnicą poliszynela było, że uprawiał hazard. Przepuszczał fortunę na wyścigach konnych i przy karcianym stoliku. Tylko jego najbliżsi przyjaciele wiedzieli, że często gra... nie za swoje.
Zadłużał się u ludzi z różnych sfer, którzy potem zjawiali się w redakcjach, gdzie pracował, by odzyskać swoje pieniądze. Właśnie dlatego w 1958 roku zwolniono go z Radia Katowice, a później - w 1962 roku - zawieszono na dwa lata!
Na szczęście hazard nie zawładnął całkowicie życiem Jana Ciszewskiego. Córka komentatora, Joanna Ciszewska (mistrzyni świata w kolarstwie górskim 12h), wyznała po jego śmierci, że tak naprawdę wcale nie był hazardzistą.
"Grał, bo lubił. Doskonale nad tym panował. Nigdy nie zdarzyło się, żeby z tego tytułu wynikały jakieś problemy" - broniła ojca w wywiadzie, w którym zdementowała też plotki, że Jan Ciszewski nadużywał alkoholu.
"Nikt nigdy nie widział go pijanego. Lubił różne alkohole - od likierów przez whisky, aż do cavy. Był koneserem" - stwierdziła.
Joanna Ciszewska, jedyna córka Jana Ciszewskiego, jest owocem trzeciego małżeństwa komentatora. Pierwsza i druga żona nie wytrzymały tego, że był w ciągłych delegacjach... Odeszły.
Dopiero Krystyna Ciszewska okazała się kobietą jego życia. Pod jej wpływem (była lekarzem) przestał palić, skończył też z objadaniem się, zrezygnował z niezdrowego trybu życia. Kiedy zachorował, była przy nim do ostatnich chwil.
W 1982 roku Jan Ciszewski odbył swą ostatnią służbową podróż. Był już bardzo chory, gdy relacjonował mecze rozgrywane podczas mundialu w Hiszpanii. Cukrzyca i marskość wątroby doskwierały mu tak bardzo, że musiał faszerować się morfiną, by nie wyć z bólu.
Antoni Piechniczek - ówczesny trener polskiej drużyny narodowej - wyznał na łamach swej książki, że Ciszewskiego po powrocie do Polski z lotniska zabrała karetka, co później zdementowała Krystyna Ciszewska, twierdząc, że osobiście odebrała męża z Okęcia.
Jan Ciszewski nie wyobrażał sobie życia bez komentowania sportu. W ostatnim wywiadzie powiedział, że nie rzuci w wieku 52 lat tego, co jest jego największą pasją i daje mu największą radość. W sierpniu 1982 roku napisał w "Przeglądzie sportowym", że nie zamierza przechodzić na emeryturę. Trzy miesiące później już nie żył...
Dopiero po śmierci Jana Ciszewskiego (odszedł 12 listopada 1982 roku) wyszło na jaw, że najpierw Milicja Obywatelska, a potem PRL-owskie służby bezpieczeństwa zwerbowały go do współpracy... szantażem. W latach 60. i 70. ubiegłego wieku, gdy święcił największe triumfy jako komentator i jednocześnie nie stronił od hazardu, gra w pokera na pieniądze była w Polsce zakazana i można było trafić do więzienia, jeśli zostało się na niej złapanym.
Wykorzystano to, by nakłonić go do donoszenia na sportowców. Dostał pseudonim "Sprawozdawca". Przez wiele lat Jan Ciszewski uważany był za jedną z najbardziej znanych postaci ze świata sportu uwikłaną w kontakty z SB (tak przynajmniej twierdzi dr Grzegorz Majchrzak w książce "Tajna historia futbolu. Służby, afery i skandale" wydanej w 2017 roku).
W znajdującej się w IPN teczce dziennikarza nie ma jednak podpisanego przez niego zobowiązania do współpracy, a z notatek oficera prowadzącego jego sprawę wynika, że w stosunku do SB był nieszczery, a więc... mało przydatny jako tajny współpracownik.
Jan Ciszewski był z pewnością za życia idealnym celem dla plotkarzy. Do dziś wychodzą jednak na jaw informacje o życiu komentatora, które każą przypuszczać, że większość "legend" na jego temat to mocno przesadzone opowieści...
***