Jan Englert: Jest coś, czego aktor bardzo żałuje
Aby podreperować budżet domowy, Jan Englert (75 l.) w przeszłości pozbył się cennej pamiątki. Co ciekawe, jakiś czas później uśmiechnęło się do niego szczęście i wygrał sporo pieniędzy, dzięki którym mógł wykupić pamiątkę. Niestety, okazało się to niemożliwe...
Kiedy najmłodsza córka Helenka (18 l.) zabiera go na spacer po Warszawie, Jan Englert opowiada jej różne historie swojej rodziny. - Sam doskonale pamiętam, jak dziadek oprowadzał mnie po naszym mieście - wspomina aktor.
Dziadek był dla Jana Englerta prawdziwym bohaterem. No i zawsze miał dla niego czas. - Mieszkaliśmy z babcią i dziadkiem, który czytał nam co wieczór po kolacji "Trylogię", "Krzyżaków" i "Quo vadis" - zdradza wzruszony.
Opowiadał też o Powstaniu Warszawskim, w którym brał czynny udział. - Służył w obronie cywilnej, babcia zaś była sanitariuszką. Wyobrażałem sobie, co przeżyli, bo jako dziecko chodziłem po gruzach Starego Miasta i czułem żal do Boga, że urodziłem się za późno, by bohatersko zginąć za ojczyznę - wyznaje Jan Englert.
Jedna z najzabawniejszych rodzinnych opowieści związana jest z zabytkowym zegarkiem. Pewnego dnia, kiedy ukochany dziadek był już u schyłku swych dni, usiadł z wnukiem, kiedy ten wrócił ze szkoły i podarował mu swój piękny zegarek, który towarzyszył mu każdego dnia. Mały Janek nie zdawał sobie do końca sprawy z jego wartości, przede wszystkim tej sentymentalnej ale i czysto materialnej. Wiedział, że to wartościowa rzecz, ale nie nosił go, bo był po prostu dla niego za duży.
Kiedy już skończył uczelnię aktorską, ożenił się z Barbarą Sołtysik (75 l.) i sam został ojcem, nie zawsze układało mu tak, jak sobie wymarzył. Wówczas to jego żona była prawdziwą gwiazdą. On jednak starał się, robił co w jego mocy, aby zapewnić rodzinie godne życie. Ale zdarzało się, że brakowało w domu pieniędzy.
- Był taki moment, że nie miałem za co żyć. W 1983 roku sprzedałem zegarek po dziadku. Najpierw jeszcze oddałem go do Desy, ale nikt go nie chciał kupić. Może był za drogi? Odebrałem go więc z Desy. W końcu kupił go ode mnie kolega. Za pół ceny. Dzięki temu mogłem wykupić wczasy dla dzieci. Pamiętam, że zostało mi wtedy jeszcze 5 tysięcy. Poszedłem więc na wyścigi i postawiłem te pieniądze na konia. Nazywał się Charyta, jak akcja charytatywna. I wygrałem ówczesną równowartość... trzech fiatów 126p.
Pierwsze, co postanowił wówczas zrobić, to odkupić zegarek od kolegi. Niestety, nie udało się. - Kolega nie chciał go już za żadne skarby odsprzedać. Tak mu się spodobał. Na nic się zdały moje tłumaczenia, że to jedyna pamiątka po dziadku. Chciałem nawet go przekupić - wspomina.
Jan Englert zmotywowany pragnieniem odzyskania bezcennej pamiątki zaczął próbować szczęścia w kasynie. - Raz przegrywał, a innym razem wygrywał i podejmował próby odzyskania zegarka. Niestety, na próżno - zdradza osoba zaprzyjaźniona z rodziną.
Z tych licznych prób zostało mu jednak zamiłowanie do kasyna i wyścigów konnych. Ku utrapieniu najbliższych, była to dla niego znakomita rozrywka. Nigdzie nie doświadczał podobnych emocji. Dlatego z radością spotykał się z kolegami po fachu na partyjkę pokera, która najczęściej trwała całą noc.
Dziś aktor od czasu do czasu pojawia się w kasynie. - Jak czasem idę, to ci, którzy mnie znają, pytają: - To ile pan dzisiaj gra? Odpowiadam: - Dwie godziny i rzeczywiście po dwóch godzinach wychodzę i to bez względu, czy jestem wygrany, czy przegrany. Nie odgrywam się już - zdradza.
Te dwie godziny emocji wystarczają, bo reszty dostarcza mu już samo życie, a zwłaszcza Helenka. Właśnie wyjechała na wakacyjny kurs aktorski do Los Angeles w USA. Jan i jego żona Beata Ścibakówna (50 l.) z jednej strony się cieszą, bo to dla niej wspaniała okazja do rozwinięcia talentu, ale z drugiej trochę się o nią martwią. Pierwszy raz na tak długo wyfrunęła spod rodzicielskich skrzydeł...
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: