Jan Jakub Kolski nadal nie pogodził się z tą stratą. Tamte chwile wciąż wracają
Jan Jakub Kolski (62 l.) nie zdążył z córką szczerze porozmawiać o swoich życiowych wyborach. Kiedy zmarła, zapragnął po raz pierwszy się wyspowiadać!
W czwartek, trzeciego maja, Zuzanna Kolska skończyłaby 27 lat. Tego dnia na cmentarzu w Łasku przy jej grobie stała Grażyna Błęcka-Kolska (56 l.), Jan Jakub Kolski oraz jego córeczka.
"Polcia śpiewała Zuzi ‘Sto lat’. Grażyna jej wtórowała. Rozdzierające... Dziewczyny bardzo się lubiły. Teraz mała z tym swoim siedmioletnim rozumkiem uczestniczy jak może w moim oswajaniu straty" - wyznał reżyser w udzielonym Joannie Racewicz wywiadzie w magazynie "Pani".
Od tragicznego wypadku w lipcu miną cztery lata, ale Jan Jakub Kolski ciągle nie może pogodzić się ze śmiercią córki. Żałuje, że tak mało ją znał jako dorosłą osobę. Wyjechała do Londynu studiować w University of Westminster, gdy miała 17 lat.
Reżyser planował tam ją odwiedzić, szczerze porozmawiać o życiu i wyborach, jakich dokonał, ale nie zdążył. Nie kryje, że przed wypadkiem jego relacje z córką nie były idealne. Dziewczyna miała do niego żal o rozbicie rodziny.
"Dużo postawiłem na szali dla nowej miłości, m.in. relacje z Zuzią" - wyznaje z goryczą. - "Żeby mnie zrozumieć, musiałaby być facetem po pięćdziesiątce, z kryzysem wieku średniego i całą związaną z tym głupotą, egoizmem i roztrzęsieniem" - mówi Kolski.
Jest przekonany, że była utalentowana i zrobiłaby wielką karierę. Chętnie włącza się w działania fundacji, którą założyła była żona, pomaga przy organizacji wystaw prac Zuzy.
"Chcemy pokazać, jak wspaniałą mieliśmy córkę" - wyjaśnia.
Kolski dobrze pamięta dzień, kiedy zadzwoniła do niego Grażyna, mówiąc o wypadku. Zuzia była w szpitalu w ciężkim stanie, walczyła o życie.
"Wtedy bardzo silnie poczułem, że chcę się wyspowiadać. Tak jakbym to ja umierał i chciał komuś zawierzyć wyznanie o sobie. Ja, niereligijny, który nie był nawet u pierwszej komunii, chciałem odbyć pierwszą spowiedź w życiu i prosić o rozgrzeszenie" - wspomina.
Pojechał do klasztoru franciszkanów w Łodzi-Łagiewnikach. Kiedy mnich dowiedział się, że reżyser żyje w związku niemałżeńskim, odmówił mu posługi.
"Wtedy Zuzia jeszcze żyła, bardzo chciałem wymodlić jej ocalenie" - wyznaje.
Wkrótce przyszła informacja, że córki nie udało się uratować. Zamówił za nią mszę świętą u znajomego księdza, który przyjeżdżał jeszcze do jego mamy. I wyspowiadał się.
Reżyser miał ogromny żal do byłej żony o to, co się stało. To ona tego feralnego dnia siedziała za kierownicą samochodu.
Na mokrej jezdni wpadła w poślizg. Miał też pretensje do środowiska filmowego, które nie okazało mu wsparcia w trudnych chwilach. Gorzko stwierdza, że po śmierci córki zadzwoniły do niego tylko trzy osoby! Był osamotniony, a chciał, by ktoś go po prostu przytulił. Pisał intymny dziennik i uciekał do lasu, gdzie dosłownie wył z bólu i rozpaczy. Ale musiał żyć dla Poli.
"Los zabrał mi jedną córkę, nie mogłem sam odejść od drugiej. Odezwał się instynkt tacierzyński" - opowiada.
Postanowił też zaopiekować się Grażyną. Cierpiała, straciła sens życia, przeszła terapię, była bez pracy. Od razu obiecał jej rolę.
"Już nie mam żalu. Uporałem się z nim, nawet z gniewem, bo inaczej nie moglibyśmy spotkać się przy filmie" - tłumaczy.
Zakończył niedawno zdjęcia do "Ułaskawienia", w którym była żona gra główną rolę. Wciela się w matkę jadącą przez Polskę z trumną syna trzy razy wykopywanego z grobu. Dla kobiety, która pochowała córkę, to ogromne wyzwanie.
***
Zobacz więcej materiałów wideo: