Jan Kobuszewski: Cuda się zdarzają
Choć w młodości przestał chodzić do kościoła, nigdy nie odwrócił się od Boga. Całe życie czuje opiekę Opatrzności.
- W tym, że moja rodzina przetrwała wojnę, widzę świadectwo wiary - powtarza Jan Kobuszewski (84 l.). I dodał, że całą okupację gorliwie się modlili, odmawiając różaniec i Litanię Loretańską.
Życie aktora obfitowało w wiele cudownych wydarzeń. Choćby fakt, że doczekał sędziwego wieku, choć medycy po jego narodzinach nie dawali mu wielkich szans. - Byłem szczeniakiem, jakby to powiedzieć... mizernym, chudym, małym niejadkiem. To wszystko sprawiło, że lekarz miał obawy. Miałem żyć nie dłużej niż sześć lat. Albo diagnoza była mylna, albo opieka Boża znakomita. Wierzę w to drugie - mówił ze śmiechem Kobuszewski.
Głęboką wiarę zawdzięcza mamie, która nie tylko nauczyła go pacierza, ale przede wszystkim wpoiła, by swój los zawierzał Stwórcy. Ta ostatnia lekcja pomogła im przetrwać trudny czas okupacji, kiedy każdego dnia groziła im śmierć. - Podczas wojny moje siostry miały naście lat i stale były narażone na niebezpieczeństwa grożące ze strony okupanta. Dlatego, dziękując za każdy przeżyty dzień, zawsze po godzinie policyjnej klękaliśmy do Różańca, który zaczynała mama -
wspominał.
Tata także dbał o duchowy rozwój syna. - Z ojcem w czasie okupacji chodziłem na nabożeństwa majowe i czerwcowe, duże wrażenie robiły na mnie procesje - opowiadał. I dodał, że przechodząc przez warszawski Plac Trzech Krzyży, zawsze wstępowali do kościoła św. Aleksandra.
Natomiast wraz z sąsiadami z kamienicy modlili się przed obrazem Matki Boskiej Częstochowskiej, który wisiał w podwórkowej kapliczce. Był własnością rodziny Kobuszewskich, ale mama aktora zadecydowała, że do cudownego wizerunku powinni mieć dostęp wszyscy. - Maryja wysłuchała próśb, bo centrum Warszawy było niemalże zmiecione z powierzchni, ale dom przy ul. Skorupki w połowie ocalał - wspominał.
Choć wychował się w bogobojnej rodzinie i sam wiary nigdy nie utracił, to jednak na wiele lat przestał praktykować. - Praca, dom, brak czasu - usprawiedliwiał się potem. Kobuszewski tak bardzo dał się porwać wirowi życia, że przestał chodzić do kościoła, nie spowiadał się przez 27 lat. - To było zachłyśnięcie się tą durną, idiotyczną młodością - wspominał.
Potem bardzo ciężko zachorował, ale jak mówi, opamiętanie przyszło wcześniej. - W chorobie opieka Boska dała wyraźnie znać o sobie. Wyzwoliła mnie z lęku przed rakiem, przed odejściem. To jest najważniejsze wsparcie, jakie daje Bóg - przekonuje aktor. Dziś codziennie mówi pacierz, wstępuje do kościoła. - Potrafię się też modlić, patrząc na drzewa i ptaki, dziękować Bogu, że mogę je jeszcze oglądać - wyznaje.
Aktor ma też swoich orędowników w niebie, a postać błogosławionego Jerzego Popiełuszki jest mu bardzo bliska. - Ostatni raz z księdzem spotkaliśmy się dwa tygodnie przed jego śmiercią. Opowiadał mi, jak go aresztowano, przesłuchiwano, rozbierano do naga. Gdy wychodziliśmy, przeżegnał się i pobłogosławił mnie. A potem powiedział: "Panie Janku, oni mnie zamordują" - wspominał Kobuszewski.
Z żoną Hanną aktor spędził w zgodzie przeszło 60 lat, co podkreśla, zawdzięcza opiece Stwórcy i wychowaniu. - Sakrament małżeński jest święty i nierozerwalny - mówi. Dziś oboje wsparcie mają w córce, która także jest osobą wierzącą i praktykującą.
Na początku 2016 roku Kobuszewskiego spotkał osobisty dramat - jego żona zachorowała, przez wiele miesięcy była przykuta do łóżka, wymagała dializowania. Aktor żarliwie modlił się wtedy o powrót ukochanej do zdrowia. I jego prośby zostały wysłuchane. - Są wyraźne postępy - mówił w ubiegłym roku. I dodaje: - Gdy opowiadam o żonie mojemu siostrzeńcowi, który jest lekarzem, on mówi: "Wujku, to jest po prostu cud". Jak widać, cuda się zdarzają - podsumował.
***
Zobacz więcej materiałów z życia gwiazd: