Janda 21 lat temu zmieszała Steczkowską z błotem. Finał afery mocno smuci
Justyna Steczkowska (50 l.) w 2002 roku wzięła udział w sesji dla „Vivy”, nagranej na warszawskich Powązkach. W zapierających dech kreacjach pokładała się na grobach, opowiadając o tęsknocie za zmarłym półtora roku wcześniej ojcem. Krystyna Janda potraktowała sesję piosenkarki dosadnym słowem…
Justyna Steczkowska, co zrozumiałe, niezbyt dobrze wspomina sesję dla „Vivy” w której wzięła udział 21 lat temu. Na początku czerwca 2002 roku w magazynie ukazały się zdjęcia artystki, ubranej w przepiękne kreacje pozującej wśród grobów na warszawskich Starych Powązkach i opowiadającej o cierpieniu po śmierci taty, Stanisława Steczkowskiego.
Opinia publiczna okazała się daleka od zachwytu. Krytykowano sam pomysł zorganizowania na cmentarzu sesji sprawiającej wrażenie modowej i przypominano, że tata Justyny zmarł półtora roku wcześniej i został pochowany nie na Powązkach, lecz na cmentarzu w Stalowej Woli.
Krystyna Janda skomentowała sesję w „Vivie” na swoim blogu. Napisała, że „zdjęcia zrobione na grobie ojca to dno”, chociaż w "Vivie" nie pojawiło się ani jedno zdjęcie grobu Stanisława Steczkowskiego i zaproponowała w przyszłości kolejne sesje z podobnej aranżacji "z dorobioną komputerowo czapeczką i paltocikiem od Armaniego czy Gucciego". Nie brakuje opinii, że wpis aktorki mocno przyczynił się do rozkręcenia fali krytyki, jaka spadła na Steczkowską.
Magazyn „Viva” za cmentarną sesję otrzymał Hienę Roku, antynagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Steczkowska robiła, co mogła, by wpłynąć na wycofanie zdjęć z obiegu, jednak przetrwały w archiwach Biblioteki Narodowej.
Ówczesny redaktor naczelny „Vivy”, Piotr Najsztub zdecydował się przeprosić Justynę za namówienie jej do udziału w wizerunkowej wpadce. Gromy posypały się także na głowę fotografa, Jacka Poremby. Jak wspomina w rozmowie z Plejadą:
"Dostałem bęcki za tę sesję na Powązkach. Pamiętam, że był to nasz wspólny pomysł. Robiłem wcześniej sesje m.in. w starej opuszczonej kaplicy w Łodzi i ten cmentarz przyszedł do głowy jakoś naturalnie. Po ukazaniu się gazety pewne obiekcje budził opis fotografii — tego, w co artystka była ubrana i ile kosztowały jej stroje. Dzisiaj, z perspektywy czasu, uważam, że było to niepotrzebne i niefortunne. Sam cmentarz to piękne miejsce i w mojej ocenie pasuje do rozmowy o odejściu ojca".
Warto przypomnieć, że w wywiadzie, towarzyszącym sesji padło wiele pięknych, wzruszających słów. Silnie wyczuwalna była autentyczna tęsknota piosenkarki za ojcem, który był wyjątkowym człowiekiem, o niezwykłym życiorysie. Po tym, gdy porzucił stan kapłański dla miłości do młodszej o 7 lat chórzystki, dochował się wraz z ukochaną żoną dziewięciorga dzieci i zrobił wielką karierę jako dyrygent, pedagog i twórca chórów.
Jego choroba, która ostatecznie okazała się śmiertelna, dla jego bliskich była szokiem. Jak wspominała Steczkowska w wywiadzie towarzyszącym słynnej sesji:
"Tata nigdy nie chorował. Wydawał się wieczny, niezniszczalny. Kiedy źle się poczuł, pojechaliśmy do bioenergoterapeuty w Poznaniu. On pierwszy powiedział: "Pan ma coś nie tak z wątrobą". Nie wiedzieliśmy wtedy jeszcze, że tata ma od kilku lat wszczepioną prawdopodobnie w szpitalu żółtaczkę, która go wyniszcza. Działa tak inwazyjnie jak rak. Taką diagnozę postawili potem lekarze. Okazało się, że wirus jest oporny na wszystkie leki. Wiedzieliśmy, że choroba jest nieuleczalna. Tylko nie wierzyliśmy w to. Zawsze liczy się na cud".
Jak z perspektywy czasu ocenia fotograf Jacek Poremba, sesja wzbudziła niepotrzebną sensację:
"Nie uważam, by była w jakikolwiek sposób kontrowersyjna, choć od tego czasu staram się uważniej przyglądać własnym pomysłom. Jeśli coś jest zgodne z moimi wartościami i nie krzywdzi innych, idę w to. Z Justyną zawsze nam się dobrze pracowało, bo obiektyw ją lubi ją, i to z wzajemnością Dzisiaj nie zrobiłbym już takiej sesji. Starałbym się uciekać od dosłowności i tego typu wysublimowanych zdjęć. Zrobiłbym po prostu czarny kwadrat na białym tle".
Steczkowska woli nie rozpamiętywać samej sesji, jednak, jak daje do zrozumienia, nie cofnęłaby żadnego z wypowiedzianych w wywiadzie słów o ukochanym tacie. Jak wspomina z perspektywy czasu w rozmowie z Plejadą:
"Opowiedziałam o człowieku, który zrobił bardzo dużo dla swojej rodziny i społeczności, w której funkcjonował. Pomagał dzieciom z patologicznych rodzin, stworzył chór i dawał im szansę nauczenia się czegoś nowego, pokochania muzyki. Dzięki mojemu ojcu wiele z tych dzieci zostało później muzykami. Myślę o ojcu bardzo często. Zmarł zbyt wcześnie... Miał zaledwie 15 lat więcej, niż ja mam obecnie. Napisałam piosenkę o miłości moim rodziców, która nosi tytuł "Sanktuarium". To był mój hołd złożony dla ich miłości. Stąd też taki scenariusz teledysku i występująca w nim postać księdza".
Krystyna Janda i Justyna Steczkowska nigdy nie wyjaśniły sobie zaszłości, które powstały między nimi 21 lat temu…
Zobacz też:
Justyna Steczkowska potrafi cofać czas? Wokalistka zaliczyła gigantyczną wpadkę
PODWODNA SESJA JUSTYNY STECZKOWSKIEJ