Jarosław Kulczycki przeżył niewyobrażalną tragedię. Gwiazda TVP wciąż nie może pogodzić się z dojmującą stratą
Jarosław Kulczycki (56 l.) pod koniec grudnia wrócił do TVP, z której został zwolniony 7 lat wcześniej. Mało kto wie, że 4 miesiące przez zwolnieniem dziennikarz przeżył niewyobrażalną tragedię. We wrześniu 2015 próbował dodzwonić się do najstarszego syna, jednak 19-letni Filip nie odbierał telefonu. O tragedii dziennikarz dowiedział się od byłej żony.
Jarosław Kulczycki był jednym z pierwszych dziennikarzy TVP, zwolnionych z pracy po przejęciu fotela prezesa przez Jacka Kurskiego. Ze stanowiskiem w TVP Info, gdzie prowadził m.in. „Serwis Info”, „Panoramę dnia”, „Godzinę po godzinie” i „Z dnia na dzień” pożegnał się w styczniu 2016 roku. Cztery miesiące wcześniej przeżył ogromną tragedię.
Jarosław Kulczycki dochował się trojga dzieci: Filipa z pierwszego małżeństwa z Mileną Ballue oraz Sambora i Róży z drugą żoną, Dorotą. Dziennikarz wciąż pamięta tragiczny dzień 13 września 2015 roku. Przebywał wtedy na urlopie w Ustce z żoną i dwojgiem młodszych dzieci. Sambor miał wtedy półtora roku, a Róża zaledwie 2 miesiące.
Kulczycki, podczas zabawy z młodszym synem, postanowił zadzwonić do starszego, 19-letniego wówczas Filipa, z którym rozmawiał 4 dni wcześniej. Nastolatek jednak nie odebrał telefonu. Jak potem wyznał dziennikarz w rozmowie z magazynem „Pani”, nie wzbudziło to w nim złych przeczuć: „Pomyślałem to, co zwykle myśli rodzic, kiedy dziecko nie odbiera: pewnie nic takiego, oddzwoni”.
Czekając na telefon, postanowił zabrać młodsze dzieci na plażę. Byli w samochodzie, gdy spadł niewyobrażalny cios. Do Kulczyckiego zadzwonił partner jego byłej żony. Jak potem wspominał w „Dzień Dobry TVN”:
„Jechałem samochodem, kiedy zadzwonił partner mamy Filipa i powiedział, że Filip umarł. A ja powiedziałem: co ty mówisz, to niemożliwe. Zadzwoniłem do niego, kiedy szykowaliśmy się, żeby wyjść na spacer nad morze. On nie odebrał. Wtedy już chyba nie żył…" - wyjaśnił w programie TVN-u.
Kulczyckiemu wystarczyło przytomności umysłu, by zjechać w leśną drogę i tam bezpiecznie zatrzymać samochód. Tak po latach opisywał swoją sytuację: „Ściśnięte gardło. Pięść w żołądku, skurcz mięśni. Śmiertelne przerażenie. Wysiadłem i położyłem się na ziemi. Coś krzyczałem, ktoś przystanął, pytał czy potrzebna mi pomoc. Dorota była z dziećmi w samochodzie” - tłumaczył na kanapie "DDTVN".
Potem zadzwonił do byłej żony i poprosił tylko, by "ostatni raz wyprzytulała synka i za mnie". To, co wydarzyło się potem, Kulczycki pamięta jak przez mgłę. Jak wspominał, cytowany przez „Vivę”:
"Kiedy trochę, powiedzmy, ochłonąłem, najpierw położyłem się na ziemi po prostu, ale wstałem i powiedziałem: muszę iść nad morze, sam. No i poszedłem tam. Była pusta zupełnie plaża. Niskie, ciężkie chmury. Dość ciepło. Uklęknąłem na piasku i zacząłem się z nim żegnać po prostu. W pewnej chwili kilka kropel deszczu spadło mi na twarz. Nie padało, tylko tych kilka kropel. Ktoś może powiedzieć — to zwykły przypadek, spadł deszcz, bo niebo było pochmurne. Dla mnie to były łzy Filipa”.
Rodzice Filipa nie byli w stanie pogodzić się z tym, co się stało. Ich syn był młodym, wysportowanym nastolatkiem, prowadzącym zdrowy tryb życia. Domagali się fachowej ekspertyzy, wyjaśniającej przyczynę śmierci ich ukochanego dziecka.
Osoby znajdujące się na siłowni w tym samym czasie, co Filip, ujawniły szczegóły. Chłopak poczuł się źle w trakcie treningu. Świadkowie widzieli, jak upuszcza sztangę i słania się na nogach. Natychmiast wezwano pogotowie, a obecni na miejscu instruktorzy podjęli akcję reanimacyjną. Mimo ich wysiłków, przejętych przez przybyłych 12 minut później ratowników medycznych, Filipa nie udało się uratować.
Po trwającej godzinę akcji ratunkowej, stwierdzono zgon w wyniku zatrzymania akcji serca. Być może byłaby szansa, gdyby w ciągu maksymalnie czterech pierwszych minut po utracie przez Filipa przytomności, zastosowano defibrylator.
Jak ustalili biegli, na których opinię nalegali zrozpaczeni rodzice, śmierć nastąpiła w wyniku migotania komór,. Doszło do niego na skutek zapalenia mięśnia sercowego, spowodowanego infekcją wirusową. Niestety, tej nikt nie podejrzewał. Patolog potwierdził, że w przypadku młodych osób często przebiega ona bezobjawowo.
Jarosław Kulczycki, czemu trudno się dziwić, wciąż nie pogodził się z tą dojmującą stratą. Jak wyznał w „Dzień Dobry TVN”, z najstarszym synem łączyła go szczególna więź:
"Filip był ironiczny, sceptyczny. Był szkiełko i oko. Był wybitnie uzdolniony matematycznie i fantastycznie się z nim rozmawiało. On w tych rozmowach często potrafił mnie natchnąć do różnych przemyśleń. To było niesamowite. Nie ma większej nagrody dla rodzica niż dziecko, które cię przerasta. Tym trudniej się pogodzić, z tym że odszedł, ponieważ zdaje sobie sprawę, jak krótko był tutaj" - podsumował.
Zobacz też:
Wielkie zmiany w TVP. To już nie są plotki. Szykuje się niespodziewany powrót
Jarosław Kulczycki: Wyrzucili go z TVP, bo... postawił się znanemu politykowi