Jerzy Janeczek wyjechał z kraju z jedną walizką! Co się z nim teraz dzieje?
Aż trudno uwierzyć, że niebawem minie pół wieku od ekranowego debiutu Jerzego Janeczka (72 l.). A my nadal pamiętamy, jak brawurowo – i bez kaskadera! – ujeżdżał konia z UNRRY albo jak tłumaczył, że wpatruje się w Jadźkę Kargulównę (Ilona Kuśmierska), by móc silniej ją nienawidzić. I chociaż wystąpił też w "Stawce większej niż życie" i "07 zgłoś się", dla widzów pozostanie Witią z trylogii Sylwestra Chęcińskiego.
Matka marzyła, że zostanie księdzem, ale on zawsze chciał grać. Jako nastolatek jeździł po Górnym Śląsku z kinem objazdowym, ale do łódzkiej filmówki zdawał aż trzykrotnie. Kiedy na drugim roku studiów debiutował w "Samych swoich", nie spodziewał się tak ogromnego sukcesu. Popularność peszyła go do tego stopnia, że przez miesiąc po premierze filmu nie wychodził z domu!
Potem, niestety, nie szczęściło mu się w zawodzie. By się utrzymać, założył kabaret i jeździł z nim po kraju. Tournée doprowadziło do rozpadu jego małżeństwa. "Za dużo pracowałem, za mało zarabiałem" - podsumowuje ten okres Jerzy Janeczek.
Kiedy więc po rozwodzie otrzymał propozycję występów w USA, nie wahał się ani chwili. W 1989 roku wyjechał za ocean z jedną walizką. Ciężko pracował: rozwoził pizzę, kładł posadzki, wyspecjalizował się w odnawianiu zabytkowych mebli. W Seattle, gdzie mieszkał, założył gazetę polonijną i polską grupę teatralną. To pomogło mu przetrwać emigrację i zagłuszyć nostalgię.
W kraju bywał rzadko i na krótko: odwiedzał matkę i rodzeństwo. Wciąż odkładał pieniądze na powrót do ojczyzny, kupił nawet siedlisko w Petrykozach pod Warszawą.
Wrócił po 19 latach. Z drugą żoną Emilią i dwojgiem dzieci zamieszkał w Bielsku-Białej. Szybko odnalazł się w polskiej rzeczywistości.
Dziś grywa w radiu i filmach, szkoli początkujących aktorów. I czeka na szansę, która pozwoli mu jeszcze raz wykreować postać na miarę Witii...