Joanna Moro zmęczona Polską, ale nie może wyjechać! "Synowie korzystają z dobrodziejstw miasta"
Joanna Moro (32 l.) nie kryje, że marzy o powrocie na Litwę, gdzie się wychowała. Niestety, na razie jest to niemożliwe i aktorka zmuszona jest mieszkać w Warszawie.
Tęskni pani za Litwą?
Joanna Moro: - Za mniejszym miastem, a Wilno takie jest. Brakuje mi zieleni, spokoju. Wielkomiejskość czasami mnie przeraża. Dziś jestem na takim etapie, że już nic nie muszę. Coś osiągnęłam, coś zobaczyłam. Świadomie mówię, że tęsknię za Litwą, tęsknię do lat dziecinnych, niewinnych. Tekstu naszego wieszcza: "Litwo, ojczyzno moja, ty jesteś jak zdrowie..." nie musiałabym grać. On wypływa z mojego serca. Nie znaczy to, że wyprowadzę się z Warszawy, przecież synowie chodzą tu do szkoły, przedszkola, korzystają z dobrodziejstw wielkiego miasta, mają kolegów.
O czym pani marzyła w tych dziecinnych latach?
- Cały czas lubię marzyć. To mnie napędza, powoduje, że do czegoś dążę, coś osiągam. Pochodzę z prostej rodziny, więc moje Joanna Moro ukończyła też szkołę muzyczną i gra na akordeonie. dziecięce marzenia były proste. Pragnęłam wielkiej miłości, śniłam o rycerzu na białym koniu. Marzyłam o pięknej, szczęśliwej rodzinie. Nigdy nie wierzyłam, że te moje fantazje się spełnią. Miałam obawy, cały czas je mam, czy na pewno to już jest To. Stara zasada mówi, by nie chwalić dnia przed zachodem słońca. Jest we mnie lęk o przyszłość. Myślę, że odczuwa go wielu ludzi, zwłaszcza ci, którzy mają dzieci. Dziś do moich kolejnych pragnień i spełniania ich podchodzę spokojnie, z dystansem.
Ile dałaby pani sobie w skali od 1 do 10, jeśli chodzi o odczuwane szczęście?
- Powinnam się oceniać naprawdę wysoko, bo los daje mi dużo, a ja staram się to wykorzystywać. Jednak nasze życie nie polega na tym, żeby było 10 na 10. Jesteśmy tylko ludźmi, mamy wątpliwości, popełniamy błędy. Tak naprawdę uczę się odczuwania szczęścia i dzielenia się nim. Kiedyś nie lubiłam opowiadać o moim życiu prywatnym. Dziś wiem, jak ważne jest dawanie pozytywnego przykładu. Cieszę się, że mam superdzieci i wspaniałego męża, że tworzymy cudowny dom. Ale trzeba także pamiętać, że szczęśliwa rodzina to nieustająca wspólna praca.
Czytałam, że był kryzys w Waszym związku. Co mąż mówi, kiedy widzi takie nagłówki?
- W naszym małżeństwie wszystko jest dobrze. Mąż nie zagląda do prasy kobiecej, więc często nawet nie wie, że ukazał się o mnie artykuł. A jeśli już wie i czyta: "kryzys", to się śmieje. Jest bardzo dumny ze mnie, zawsze mnie wspiera, cieszy się, że coś osiągnęłam, że mogę wykonywać mój ukochany zawód.
Co dzieci mówią, gdy widzą sławną mamę w telewizji?
- "O, mama" - wołają, a to czasem wcale nie jestem ja. Dla nich każda blondynka jest mamą. Kiedy czytam im bajkę, moduluję głos, a synowie: "Mamo, nie graj, tylko czytaj normalnie". U mnie w domu nie ma gwiazdorzenia.
Kto jest pani największym przyjacielem?
- Mąż. Jest najbliższą mi osobą, z którą dzielę się wątpliwościami, radościami. Czasami koleżanki mówią mi, że nie powinnam przy nim robić pewnych rzeczy, na przykład farbować włosów, bo kobieta powinna być owiana aurą tajemnicy. Ale ja nie wstydzę się przed mężem maseczki na twarzy. Nie chcę udawać. Chcę być prawdziwa. Dla mnie prawda i naturalność są ważne.
Pierwsze wrażenie, jakie odniosła pani, gdy wysiadła z autobusu, by studiować w Warszawie?
- Poczułam wolność, że oto zaczyna się nowe życie. Że teraz sama będę podejmować decyzje, że będę organizować moje życie. Pierwsze odczucia były miłe, ciepłe. Tamten pierwszy okres kojarzy mi się z truskawkami, czereśniami, bo było lato.
Czy w aktorskim świecie ciągłej rywalizacji jest miejsce na prawdziwą, szczerą przyjaźń?
- Tak. Pod koniec studiów zagrałam w przedstawieniu dyplomowym, ale profesor Bożena Suchocka stwierdziła, że na festiwalu szkół filmowych w Łodzi już nie wystąpię. Niezbyt podobało jej się, jak zagrałam. Czułam się z tym fatalnie, bo na ten festiwal przyjeżdżają dyrektorzy teatrów, można się zaprezentować. Przez to, że mnie tam zabrakło, trudniej mi było znaleźć pracę. Wtedy w Łodzi zastąpiła mnie Ania Gzyra. Nie miałam jednak i nie mam o to pretensji. Po tych zdarzeniach zbliżyłyśmy się do siebie, spotykamy się z Anią, mamy dzieci w tym samym wieku, jeździmy razem na wakacje. Ona jest dla mnie więcej niż przyjaciółką, jest jak siostra.
Cały wywiad w magazynie "Dobry Tydzień"
Rozmawiała: Iwona Spee