Reklama
Reklama

Joanna Racewicz opowiedziała o traumie po śmierci męża, który zginął w katastrofie pod Smoleńskiem

Joanna Racewicz (41 l.) w katastrofie pod Smoleńskiem straciła ukochanego męża. Teraz po raz kolejny musiała powrócić do najtrudniejszych chwil swojego życia. Zrobiła to, by pomóc innym.

Kiedy w słoneczne październikowe przedpołudnie pojawiła się na spotkaniu w auli jednej z warszawskich uczelni, bił od niej spokój. Szczupła, z delikatnym makijażem, ubrana skromnie, w stonowanych kolorach.  

Było jej bardzo trudno wracać do najtrudniejszych chwil w życiu, które nastąpiły po tym, jak w katastrofie pod Smoleńskiem zginął jej mąż, Paweł Janeczek (†37 l.).  

Mimo to Joanna Racewicz stanęła przed publicznością i opowiedziała o swoim cierpieniu, bólu, stracie.  

Wszystko po to, by pomóc innym osobom borykającym się z depresją. Dla nich dziennikarka zaangażowała się w kampanię "Twarze depresji".  

Reklama

"Depresja, przynajmniej na początku, to strach i strata, i jeszcze świat, który się wali na głowę" - opisywała podczas spotkania swoje przeżycia.  

Opowiedziała, że ona sama przez długi okres po śmierci męża funkcjonowała pomiędzy domem, przedszkolem, do którego chodził jej syn, i cmentarzem. A jedyną motywacją do wstawania z łóżka był dla niej właśnie mały Igorek.  

Od ponad pięciu lat jest wdową i powtarza, że wciąż kocha zmarłego męża. Nie nosi już czerni, ale to nie znaczy, że w jej sercu zgasł ból po stracie.  

"Czas nie leczy ran. On tylko pozwala sobie z nimi lepiej radzić. Rana zostanie na zawsze, do końca świata. Będzie się otwierać wtedy, kiedy przychodzisz na zajęcia otwarte do przedszkola, a obok ciebie rodziny w kompletach, gdy na spacerze mijasz jakiegoś tatę niosącego syna na plecach i wiesz, że twoje dziecko zostało z takiej szansy ograbione" - mówi Joanna Racewicz.  

Krwawiło jej serce, kiedy synek pytał, czy gdyby Bóg na chwilę zasnął, to tata mógłby wyjść z nieba i dać mu buziaka na dobranoc.  

Jej syn nie pamięta śmierci taty, który zginął dwa tygodnie przed jego drugimi urodzinami. To właśnie mały Igor pomógł pogrążonej w rozpaczy mamie wrócić do życia.  

Kiedy dziennikarka zorientowała się, że maleńkie dziecko martwi się o nią i przejmuje funkcję opiekuna, zwróciła się o pomoc do psychiatry.  

"Zaczęła się terapia, zaczęło się branie leków. Bo bez farmakologii, może ktoś potrafi wyrwać się z tego dołu, z tego koszmaru, w którym boli do granic możliwości ciało i dusza, ale ja nie potrafiłam" - wyznała szczerze dziennikarka.  

Dziś Igor ma siedem lat i jest nad wiek dojrzałym, dzielnym chłopcem. Cieszy się, że mama jest silna. I że próbuje uczyć się jasnego patrzenia w przyszłość, choć przez całe życie była pesymistką.  

"Miałam dużą zdolność do ześlizgiwania się w tak zwane doły bez żadnych większych powodów" - przyznaje.  

A Paweł, którego nazywała niepoprawnym optymistą, zawsze powtarzał, że powinna cieszyć się każdym drobiazgiem i tym, że mają siebie.  

"Był kojącym balsamem na moją skołataną babską duszę" - wspomina męża Joanna.  

Dziś stara się patrzeć na świat jego "niepoprawnie" optymistycznym spojrzeniem.  

17 października będzie obchodziła urodziny. I jak zawsze posłucha wtedy "ich piosenki" - "Englishmanin New York" Stinga. Przy jej dźwiękach, powie w duszy: jesteś tu.

(TVN24/x-news)

Dobry Tydzień
Dowiedz się więcej na temat: Joanna Racewicz
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Polecamy