Joanna Racewicz przyznała się do choroby! "Z dnia na dzień zabiera siłę i skraca oddech"
Joanna Racewicz (46 l.) przypłaciła śmierć ukochanego ciężką chorobą. Jak mówi, atakuje ona podstępnie, "z impetem wygłodniałego lwa".
Mówią, że czas leczy rany. Jednak niekiedy trwa to w nieskończoność i jest ogromnie trudne. Joanna Racewicz wie o tym doskonale.
Jej mąż, porucznik Biura Ochrony Rządu Paweł Janeczek, którego przyjaciele nazywali "Janosikiem", zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. Tuż przed swoimi 37. urodzinami. Wdowa zdobyła się na szczere wyznanie, mówiąc, że długo borykała się z ciężką depresją.
Na szczęście był obok niej ktoś ważny, dzięki komu potrafiła się z tego wyzwolić.
- Jest to choroba, która z dnia na dzień zabiera siłę i skraca oddech. Atakuje podstępnie i cicho. Lub spada z impetem wygłodniałego lwa. W jednym i drugim przypadku nie daje ofierze wyboru - wyznaje.
Co gorsza, wciąż niewiele osób zdaje sobie sprawę, z czym taka osoba musi się zmagać.
- Im głośniej krzyczysz "nie", tym mocniej zaciska się żelazna obręcz. Im częściej usłyszysz: "weź się w garść", tym intensywniej czujesz, że już jesteś w garści potwora silniejszego niż wszystko, czego doświadczyłeś. Znam go lepiej, niż bym chciała - dodaje.
Trauma, w którą człowiek zapada się coraz głębiej każdego dnia, powoduje, że zupełnie inaczej traktuje się otaczający świat i najbliższe osoby.
- Sprawia, że kaleczysz i kąsasz. Nawet jeśli nie jest to twoim zamiarem - pisze otwarcie Joanna, dla której kolejne wiosny od tamtego kwietnia, były jedynie "zapowiedzią kolejnego koszmaru wspomnień".
Dziennikarka nie kryje, że leki i terapia mogą łagodzić skutki choroby, ale nie likwidują jej całkowicie. Jej pomogła obecność ukochanego synka, Igora, który w momencie śmierci taty miał zaledwie dwa latka.
- Ciche: "Mama, już nie myśl, nie płacz, chodź do mnie", szeptane z dziecięcego łóżeczka, będę słyszeć zawsze. I dziękować, że był - pisze dziennikarka.
Czytaj dalej na następnej stronie...
Dziś, po 10 latach od tragicznej śmierci ukochanego, Joanna znowu potrafi się uśmiechać i cieszyć życiem. Tym bardziej że ma dla kogo żyć.
Igor, dziś 12-letni chłopiec, daje jej mnóstwo powodów do radości i szczęścia. Wspaniale się uczy, po tacie odziedziczył talent strzelecki i doskonale jeździ na nartach. Kiedy szaleje na deskach, a ona drży z niepokoju, mówi:
"Nie martw się o mnie, strach to niedobra emocja. Przecież mam w niebie najlepszego anioła, a on nie pozwoli, żeby stało się coś złego".
Jest też nad wiek odpowiedzialny. Gdy jesienią zeszłego roku zapragnął mieć pieska, przez dwa miesiące wstawał o świcie i ze smyczą wychodził na spacer. Chciał w ten sposób udowodnić mamie, że potrzeba posiadania czworonoga to nie kaprys, a on będzie się nim troskliwie opiekował.
- Mój skarb. Kotwica. Moje wszystko - pisze o synku Racewicz. Gdy w rocznicę katastrofy Joanna odwiedzi z synkiem grób męża w Kwaterze Smoleńskiej na warszawskich Powązkach, będzie czuć się silniejsza niż kiedykolwiek. Bo wie, że najgorsze już jest za nią, a śmierć jej męża niczego nie skończyła.
W uśmiechu swojego dziecka wciąż widzi odbicie ukochanego "Janosika".