Joanna Racewicz: Ukochany chce ją chronić
Dziennikarka nie czuje się bezpiecznie w lokum, do którego wtargnęli bandyci. Jej ukochany już zapowiada odwet i namawia ją, by razem zamieszkali.
Wprost nie mogła w to uwierzyć. Bo jak to możliwe, że na eleganckim, strzeżonym osiedlu ktoś może włamać się do jej mieszkania? Wejść do azylu, w którym każdy kąt to masa wspomnień. - Zabrali mi bezcenne pamiątki, biżuterię, w tym obrączkę z datą ślubu - mówi Joanna Racewicz (43 l.).
I nie chcąc czekać na wyniki policyjnych poszukiwań, sama publikuje na Facebooku fotki złodziei. - Spojrzałam wam w oczy, dranie. I w nosie mam ochronę wizerunku oraz wszystkie te bajki o domniemaniu niewinności. Byliście u mnie! Nieproszeni. Z buciorami i lepkimi łapami - napisała pod zdjęciami z monitoringu.
Prezenterka dopiero co pokonała depresję i odzyskała poczucie bezpieczeństwa w swoim apartamencie w Wilanowie. Teraz jej spokój został zburzony. Już nie wyobraża sobie dalszego mieszkania w tym miejscu, chociaż tyle w nim drobnych śladów dawnego szczęścia.
Dobrze pamięta poranek 10 kwietnia 2010 r., kiedy jej mąż Paweł Janeczek (†37 l. ), oficer Biura Ochrony Rządu, wychodził do pracy. - Widziałam światło w kuchni, odwróciłam się na drugi bok i dalej spałam. Nie mogę sobie wybaczyć, że nie wstałam i nie dałam mu buziaka - wspomina prezenterka.
Nie byli cukierkową parą. Ona malkontentka, ciągle coś jej przeszkadzało. On wieczny optymista i bałaganiarz. - Rano okruchy w kuchni, filiżanka z niedopitą kawą i SMS "Orzeł startuje". Drugiego już nie wysłał - opowiada Joanna. Zginął pod Smoleńskiem, zostawił ją, na krótko przed drugimi urodzinami ich synka. Joanna nie mogła poradzić sobie z tą stratą. Dom, przedszkole, cmentarz - tak przez długi czas wyglądała jej codzienność.
Pielęgnowała pamięć o mężu i najchętniej wcale nie wychodziłaby z domu. Nosiła jego koszulę i zastanawiała się, jak długo utrzyma się na niej zapach Pawła. - Był czas, kiedy nie miałam siły, żeby rano wstać i odsłonić okna. Ale za chwilę przychodził Igorek i mówił "Mamo, jeść". To zmuszało do złapania oddechu i zajęcia się codziennością - mówiła Racewicz.
Dużo czasu upłynęło, zanim spakowała rzeczy po zmarłym mężu. Zakończyła żałobę i dała sobie prawo do uśmiechu. Nie chciała być dłużej nazywana wdową smoleńską. Z czasem u jej boku zaczął pojawiać się Marcin (32 l.)."Na żywo" jako pierwsze pisało o rodzącym się między nimi uczuciu. - Jest pilotem, który lata w zagranicznych liniach czarterowymi rejsami. Przez dwa tygodnie pracuje non stop, ale następne dwa może w całości poświęcić Joannie i jej synkowi - zdradziła znajoma Racewicz w rozmowie z "Na żywo".
Prezenterka ma w nim prawdziwe oparcie, ale co najważniejsze, Marcina zaakceptował jej syn Igor. Niedawno niczym rodzina korzystali z ostatnich dni lata w Juracie. Fotoreporterzy widzieli, jak chłopiec lgnie do Marcina, jak radośnie biega z nim po plaży. Nauczyciel skoków spadochronowych wyraźnie mu imponuje. A to dla Joasi wielka radość, bo od sześciu lat sama musiała być dla syna i matką i ojcem. Przy Marcinie oboje odnaleźli spokój.
Kiedy kilka dni temu złodzieje penetrowali mieszkanie gwiazdy, jej ukochanego akurat nie było. Włamywaczy niemal na gorącym uczynku nakryła niania, która wróciła do domu z Igorkiem. - Widział ich! Potem tłum ludzi, policja, odciski palców, strach, zanim Go przytuliłam - pisała Joanna na Facebooku. Nie zapomni przerażenia i łez swojego dziecka. - Ci bandyci zabrali nam to, co bezcenne - poczucie bezpieczeństwa. Ani ja, ani mój syn, ani niania nie czujemy się już w tym domu dobrze - dodała.
Dziennikarka zdała sobie sprawę, że miejsce, które tyle dla niej znaczyło, przestało być azylem. - Asia chce zamieszkać z Marcinem. Szukają już wspólnego lokum, a na razie on stara się być przy niej i Igorku tak często, jak tylko może - mówi znajoma pary. Ukochany prezenterki na Facebooku nie przebiera w słowach. Kiedy Joasia opublikowała zdjęcia złodziei, szybko skomentował: " Wierzę, że ich znajdą! A wtedy to..!"
I trudno się dziwić takiej reakcji. Marcin zna Joannę jak mało kto. Wie, jakie są jej marzenia i plany. - Chciałabym mieć szczęśliwego syna, dom z ogrodem. Stado psów, ze dwa konie. I mieć z kim wypić poranną kawę - wyznała Racewicz jakiś czas temu w wywiadzie.
O ile to ostatnie u boku Marcina udało się jej osiągnąć, to pełen zwierząt dom z ogrodem dalej pozostaje w sferze marzeń. Ich wspólnych marzeń...
***
Zobacz więcej materiałów z życia osób znanych: